Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

Czerwone oko

Tym razem coś, co zostało ocenione na 5 przez polonistkę :) Także z dedykacją dla specjalnego komentatora, który wcale nie jest Dzilosem.
Zapraszam
A wgl na tym blogu jest coś o nazwie spis treści, zajrzyj tam. Możesz komentować wszystko :)
________________________________________________________________________________

Stał w umówionym miejscu już od trzydziestu minut. Przeklinał pod nosem Aleksandra, który po raz kolejny kazał na siebie czekać. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, włożył jednego między zęby i odpalił, zaciągając się nikotynowym obłoczkiem. Jedną ręką rozpiął płaszcz i rozpostarł go jak jastrząb spadający na ofiarę. Mijali go przechodnie, ale nie okazywali najmniejszego przejawu zainteresowania. Raz tylko jakaś kobieta prychnęła pod nosem, gdy splunął tuż obok jej stopy obutej eleganckim pantoflem.

W końcu zaciągnął się po raz ostatni ciepłym dymem i wyrzucił niedopałek na trawę. Przeczesał kościstą dłonią swoje białe włosy i westchnął ciężko.  Czerwone tęczówki uważnie śledziły każdy przejeżdżający samochód. Oparł się o latarnię i spojrzał prosto na ohydne żółte światło sączące się z góry.

Czarny osobowy samochód zatrzymał się przed nim z piskiem opon. Tylne drzwi się otworzyły, a on spokojnie do nich podszedł, nie wysilając się na zbędne okazywanie wściekłości.

- Witaj Gilbercie

Wewnątrz siedział rudowłosy mężczyzna dość pokaźnych rozmiarów. Nienagannie wyprasowany
garnitur i skórzana teczka obok pokazywały, że jest biznesmenem. Uśmiechnął się szeroko, wyciągając pulchną dłoń ozdobioną złotym sygnetem w stronę albinosa. Ten zawahał się przez chwilę, po czym niechętnie uścisnął rękę mężczyzny.

- Jak zwykle każesz na siebie czekać – mruknął pod nosem. – O co chodzi tym razem, Aleksandrze?

- Czy zawsze musi o coś chodzić? – zapytał rudowłosy, śmiejąc się. Przypominało to jednak bardziej
krztuszenie czy rozpaczliwe próby złapania oddechu niż śmiech. – Nie stęskniłeś się za bratem?

Gilbert spojrzał na niego z ukosa, wyrażając swoją niechęć do niego. Nienawidził faktu, iż są rodzeństwem i nigdy nie mógł zrozumieć, jak ich matka mogła urodzić tak różnych synów. Nie chodziło o sam wygląd. Aleksander zawsze był otwarty na ludzi i nie wstydził się okazywać swoich emocji, natomiast albinos wiecznie wyglądał tak, jakby założył na twarz maskę bez uczuć i dobitnie ignorował wszystkich tych, którzy starali się ją zdjąć. Dlaczego został płatnym mordercą? „Bo tak
jakoś wyszło”.

- Ty zawsze coś chcesz – stwierdził cierpko. – Co tym razem?

- Skoro od razu chcesz przejść do konkretów… Mam dla ciebie zlecenie. Trzeba zlikwidować Goo Jae Hee. – Mówiąc to, podał albinosowi teczkę z dokumentami. – To córka prezesa konkurującej z nami koreańskiej firmy. Dawno temu dostał ostrzeżenie, a teraz czas na wyrok.

- Wszystko, czego potrzebuję, jest w tej tece? – zapytał podejrzliwie.

- Oczywiście – zapewnił Aleksander.

- Odwieź mnie do domu.

Kiedy znalazł się już w swoim mieszkaniu, rzucił niedbale beżową teczkę na łóżko, a chwilę później sam podzielił jej los. Przeciągnął się leniwie i z jękiem stwierdził, że nienawidzi spotkań z bratem. Za każdym razem wraca zdenerwowany i zmęczony psychicznie. Nie miał jednak wyboru. Utrzymywał się głównie ze zleceń od niego, a marna pensja policjanta nie wystarczyłaby do prowadzenia życia na poziomie, do którego przywykł. Zresztą nawet gdyby odmówił, to jego kariera jako funkcjonariusza byłaby skończona.

Wyciągnął z teczki zdjęcie dziewczyny i przyjrzał się mu uważnie. Z całym swoim dystansem do ludzi musiał przyznać, że była ładna. Delikatne rysy twarzy, burza ciemnych loków na głowie. Jej brązowe oczy miały kształt migdałów i były wyjątkowo duże jak na Azjatkę. Zdjęcie przedstawiało jej pełne usta w szerokim uśmiechu. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat.

 W teczce znalazł jeszcze kilkadziesiąt ujęć jej całej sylwetki i otoczenia. Odłożył je na blat biurka i zaczął przeglądać jej dane osobowe. Niewiele się pomylił. Córka prezesa Goo miała osiemnaście lat i uczęszczała do Liceum Artystycznego. Dostał nawet jej plan zajęć.

- Środa, środa, środa – mruczał pod nosem.

Dziewczyna codziennie kończyła o 14.10, co bardzo ułatwiło mu sprawę. Schował wszystko powrotem do teczki i uśmiechnął się chytrze pod nosem. Z szuflady wyjął Rose – biały pistolet Walther P-99 – i niemal z matczyną czułością pogładził lufę. Przeładował i udając, że celuje, oddał równie udawany strzał prosto w okno. Zaśmiał się jak szaleniec i z powrotem położył na łóżku. Zapowiadał się ciekawy dzień.

W środę o godzinie 13.57 Toyota Gilberta zatrzymała się przed budynkiem liceum. Silnik samochodu wydał z siebie cichy pomruk, jak głaskany po grzbiecie kot, gdy albinos zwiększył obroty, a chwilę później wyciągnął ze stacyjki kluczyki.

Całkowicie przygotowany wysiadł na zewnątrz i powoli skierował się w stronę drzwi wejściowych.
Przystanął na schodach i zaciągnął się zanieczyszczonym spalinami powietrzem. Kilka minut później zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec lekcji, a tabun rozwydrzonych nastolatków wylał się ze
środka szkoły.

Pośród tłumu ujrzał swój cel i na spokojnie ruszył w ślad za nią.

O godzinie 19 miał jej dość. Nie rozumiał, czy ta Azjatka nie miała nic do roboty, skoro zdążył
zwiedzić za nią dwa centra handlowe, pizzerię w jednej z bogatszych dzielnic, dyskotekę, a na końcu jeszcze wieczorny spacer po parku. Cierpliwość Gilberta się skończyła.

Bezceremonialnie podszedł do niej i szybkim ruchem wbił ostrze noża w jej udo. Nawet nie zdążyła
go zauważyć. Wydała z siebie krótki pisk, a szok i ból spowodowały, że nie była w stanie powiedzieć, ani zrobić nic więcej. Nogi się pod nią ugięły. Padła na kolana przy drzewie, przytrzymując się jedną ręką starego pnia, a drugą próbując zatamować krew buchającą z rozciętej tętnicy. Rana była precyzyjnie zadana – potwierdziła lata praktyk Gilberta.

Podszedł do zwijającej się na ziemi z bólu dziewczyny, objął ją ramieniem, odwrócił tyłem do oświetlonej części parku i położył na boku. Poczuł na nodze coś ciepłego i mokrego. Poruszył się, gorący strumień krwi tętniczej trysnął przez dziurę w spodniach na twarz i czarne skórzane rękawiczki Gilberta. Krew tryskała wszędzie. Oblała twarz dziewczyny, gdy zgięła się w pół, żeby sprawdzić, co
jej się stało.

Wyciągnął z kieszeni komórkę i udał, że wzywa karetkę. Telefon był jednak wyłączony. Bez najmniejszego wysiłku odsunął jej słabnącą rękę od rany i trzymał ją w fałszywym geście pocieszenia, pozwalając jej się wykrwawić. Gdy miał już pewność, że dziewczyna nie żyje, zostawił ją przy drzewie z głową opartą na ramieniu, jakby spała i odszedł.

- Poruczniku Bielikow, myśli pan, że to sprawka tego samego człowieka, co ostatnio? – zapytał jeden z policjantów.

Nad ranem dostali wezwanie do parku. Dzwoniąca kobieta zgłosiła, że pod jednym z drzew leży martwa dziewczyna. Natychmiast pojechała tam jednostka policji.  Ten, który zobaczył miejsce zbrodni jako pierwszy nie wytrzymał i chwilę po swoim twórczym odkryciu, wymiotował w pobliski śmietnik. Trawa, chodnik i drzewo. Wszystko zalane krwią.

- Jestem tego niemalże pewien – odparł Gilbert, ubrany w błękitny mundur. – Zawsze ten sam ślad, czerwone oko.

Zaśmiał się w duchu i jeszcze raz spojrzał na swoje dzieło. Na bezwładnym ciele Goo Jae Hee leżała żółta karteczka z wymalowanym krwią okiem. Miał ochotę śmiać się z dziwnego zbiegu okoliczności, że akurat tą sprawę przydzielili jemu.

- I tak mnie nie odkryją – mruknął cicho pod nosem i przewrócił z rozbawieniem czerwonymi oczami.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz