Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

Taki krótki list ;)

 Moi kochani czytelnicy,

 Możecie przeżyć szok, ponieważ właśnie przed chwilą dodałam 12 rozdział "Dzieje Ras" i jestem na dobrej drodze, by napisać kolejny ^^
 Z niecierpliwością czekam na wasze komentarze i cóż... po prostu cieszę się, że ktokolwiek to czyta ;3
 Podziękowania wędrują do Teo i Aleksandra za betę ;P dzięki chłopaki ;*
 Miłego czytania!


  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

12. Strach, miłość i kołki.


- Nie mów o tym w ten sposób - wrzasnęła Remon, wstając.

 Atmosfera stała się nie do zniesienia. Obydwoje mierzyli się wzrokiem, ignorując Olenę, która ze stoickim spokojem popijała herbatę. Demren chrząknął znacząco, a jego oczy zdawały się hipnotyzować.

 - Usiądź. Wszystko ci opowiem - powiedział w końcu.

 Wykonywanie poleceń niezaufanych osób nie leżało w jej naturze, tym razem jednak posłuchała. Bielikowa nie omieszkała posłać karcącego spojrzenia przybyszowi.

 - Musimy - zaczął wyklęty łowca - cofnąć się w bardzo odległą przeszłość.

 Dziewczyna jęknęła cicho. Opowieść nie zapowiadała się zbyt interesująco.

 - Dawno, dawno temu, u zarania dziejów, kiedy to Bóg stworzył świat, pojawiły się istoty mroku i światła. Powstały wtedy dwa smoki: Zitron i Gorudo. Szmaragdowy smok miał za zadanie opiekować się łowcami, a złoty cieniami. Już wtedy obydwa zaklęte były w duszach pierwszych przywódców dwóch frakcji. Miał być pokój, a one miały go strzec. Niestety zrodziły się również istoty półmroku, czy jak kto woli półświatła. Pierwszym wampirem było dziecko z nieprawego łoża władcy cieni i najmłodszej córki pierwszych przywódców łowców. Musisz jeszcze wiedzieć, że obydwa smoki się przenoszą. Zitron w linii żeńskiej, Gorudo w męskiej. Jesteś więc pierworodną córką, pierworodnej córki, pierworodnej córki i tak aż do początku rasy.

 Przy stole zapanowała cisza, przerwana jedynie głośniejszym westchnięciem Remon. W końcu przemówiła Olena:

 - To niezła historia, owszem, ale moim zdaniem ma parę niedociągnięć.

 - Niedociągnięć?! - Starzec był oburzony. -  Niech ci będzie wiadome, Oleno, że spędziłem wiele lat w Przepastnej Bibliotece Strażników Czasu i ułożyłem swoją  opowieść na podstawie tysięcy źródeł, z których każde po wielokroć sprawdziłem.

 - Tak, a ja twierdzę, że są w niej pewne niekonsekwencje - upierała się kobieta. - Po pierwsze, twoja wersja nie współgra z przepowiednią.

 - Bo to wcale nie jest przepowiednia - przerwała jej Remon. - Ostatnio dosyć często rozmawiam z Zitronem i on twierdzi, że tą wersję, którą ty znasz, napisano po to, by straszyć dzieci. Smoki mają zaprowadzić pokój.

 - I co najlepsze, Agnar o tym wie - zaśmiał się Demren.

 - Tego właśnie nie rozumiem. Skoro on tak bardzo nienawidzi cieni i wampirów, to dlaczego chce przyjścia czy tam powrotu Zitrona?

 - Ach - westchnął starzec z miną człowieka, który zna odpowiedź. -Teraz pomyśl. Skoro już za trzy miesiące nadejdzie wyzwolenie, to dlaczego nic nie wiedziałaś ani o trzech frakcjach, ani o swoim dziedzictwie? Bez odpowiedniego przygotowania zginiesz, a razem z tobą Zitron, chyba, że masz córkę, w co raczej wątpię.

 - Aha - szepnęła Olena, która uważała, że Demren nie powinien być z siebie taki dumny.

 - Następna niekonsekwencja? - zapytał, patrząc wprost na kobietę.

 - A właśnie... - zaczęła, tym razem jednak zdecydowanie mniej pewnym głosem.

 - Chwila - ponownie przerwała jej brunetka z lekkim rozdrażnieniem. - Co z moją matką?

 - Widzisz, Remon, kiedy Agnar dowiedział się, o tym, że Zitron jest dziedziczony, miałaś dwa lata. Twoja matka i ojciec wiedzieli, że masz smoka, bo Agnes również była piastunką. Tylko, że w jej przypadku uwolnienie nie nastąpiło. Nie wiem dlaczego i prawdopodobnie nigdy już się nie dowiem - westchnął ciężko. - Jechaliście nad morze. Któryś z ludzi mojego brata przeciął linki hamulcowe w waszym samochodzie. Mieliście wypadek, który tylko ty przeżyłaś. Twoja matka była bardzo piękna, zupełnie jak ty...

 - Przestań!

 - Nie chcąc budzić podejrzeń, Agnar wychował cię na swojego pupila. Nie mógł przecież od tak ponownie spróbować cię zabić...

 Remon w trakcie jego wypowiedzi wstała i mechanicznie wyszła z pokoju. Miała łzy w oczach. Po raz kolejny uświadomiła sobie, że całe jej życie było kłamstwem. Nie chciała wiedzieć, że ten dobry, kochany człowiek, którego nazywała dziadkiem w rzeczywistości był łgarzem i nic nie wartym szaleńcem, zdolnym do zabicia własnej rodziny.

 Dopiero, gdy była pewna, że zniknęła z pola widzenia Oleny i Demrena, pędem pobiegła do swojego tymczasowego pokoju i położyła się na łóżku. Była potwornie zmęczona. Cały dzień trenowała, a na koniec jeszcze przeżyła spotkanie z dziwnym łowcą, który tak naprawdę nim nie był.

 Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy po jej policzkach popłynęły słone łzy. Wszystko ją przerastało. Zakryła twarz poduszką, a jej ramionami wstrząsnął szloch. Łkała cicho, starając się nie myśleć. Jakkolwiek jej to nie wychodziło. Miała wyrzuty sumienia, obwiniała się za śmierć rodziców. Dlaczego właśnie ona przeżyła?

 I znów powróciła kwestia dziadka... tylko czy nadal mogła go nazywać dziadkiem? To bolało. Potworny ból, rozrywający serce nie chciał odejść. Ogarnęła ją pustka. Cała, do tej pory ledwo utrzymywana w normie, psychika, pękła, jak skorupka jajka zrzuconego na podłogę.

 Ze stanu odrętwienia wyrwał ją czyjś łagodny dotyk. Niepewnie podniosła głowę i niemal od razu poczuła jeszcze większą ochotę, żeby płakać. Troska, jaką ujrzała w złotych tęczówkach przyjaciela sprawiła, że zapragnęła się do niego przytulić.

 A Luke, jakby czytając jej w myślach, otoczył jej drobne ciało ramieniem i delikatnie starł łzy dziewczyny z policzków.

 - Już spokojnie - szepnął. - Będzie dobrze, zobaczysz.

 - Luke... Jak może być dobrze? Ja mogę zginąć bez odpowiedniego przygotowania. Boję się.

 - Nie pozwolę ci umrzeć - powiedział głosem tak pewnym, że widać było jak bardzo w to wierzy. - Będę zawsze przy tobie i zawsze cię ochronię. - Jakby na potwierdzenie tych słów mocniej przysunął ją do siebie. - Znamy się trochę więcej niż miesiąc, ale jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym i nie wiem, co bym zrobił gdyby cię zabrakło.

 Później nastąpiła całkiem przewidywalna rzecz. Luke przyciągnął ją do siebie, ujął jej twarz w swoje chłodne dłonie i pocałował w usta. Zupełnie jak całują się zakochani w finale komedii romantycznych. Tylko, że lepiej.

 O wiele lepiej.

 Remon na zmianę było zimno i gorąco. Miała wrażenie, że nagle zaczęli się unosić nad łóżkiem, co w rzeczywistości daleko od prawdy nie odbiegało. Po prostu chłopak wykorzystał swoje zdolności i uniósł ją tak, że znalazła się przed, a nie obok niego. Pojęcia takie jak "niepewność" czy "strach" zdawały się w ogóle nie mieć znaczenia. Liczyła się tylko ta jedna chwila. Nie było przeszłości, różnic, ani niepewnej przyszłości.

 Wyłącznie tu i teraz.

 Całowali się coraz bardziej namiętnie. Jakiekolwiek słowa byłyby teraz splątane, niczym jej gęste loki, które delikatnie przeczesywał palcami, by stały się jednorodnym strumieniem zdolnym do zakrycia jego świata. Nawet nie pamiętał, kiedy spostrzegł, że dziewczyna stała się dla niego niezbędnym do życia słońcem, kiedy uświadomił sobie, że każdy kolejny dzień bez niej jest katorgą nie do zniesienia, kiedy zrozumiał, że ból w klatce piersiowej, jaki odczuwał w jej obecności, to tłukące się serce, kiedy pojął, że jej życie stało się sensem jego, kiedy rozeznał się w uczuciu, jakie miało wdzięczną nazwę "miłość".

 Dla niej zaś, było to coś zupełnie obcego. Pozwoliła zawładnąć nieznanym emocjom nad swoimi czynami i nie była w stanie żałować. Delikatne łaskotanie w brzuchu sprawiło, że poczuła się szczęśliwa, a dotyk jego miękkich warg, które tyle razy wypowiedziały jej imię, spowodował uczucie bezpieczeństwa. Świat niebezpiecznie zawirował, wszystko spowiła delikatna mgiełka.

 Jedne oczy na przeciw drugich. Szmaragd tuż przy złocie.

 Tylko czy wolno im było kochać?

* * *

 - Remon, czy ty mnie słuchasz? - zapytał z irytacją w głosie Demren.

 Dziewczyna spojrzała na niego z niechęcią. Nadal miała mu za złe brak szacunku wobec śmierci jej matki, ale i sam fakt, że pojawił się niespodziewanie po tylu latach i miał czelność prosić o schronienie. Jednak nie to zaprzątało jej myśli. Wspominała ten niezwykły pocałunek z poprzedniej nocy.

 - Przepraszam, zamyśliłam się - odparła chłodno, przybierając maskę bezuczuciowej twarzy.

 - Skup się, od tego, czy to zrozumiesz, niekiedy zależeć będzie twoje życie - starzec westchnął teatralnie i z miną nauczyciela ponownie zaczął swoją lekcję. - Kołki to mit. Jedyny sposób, żeby zabić cienie, to przebicie ich serca czystą nitką światła. Srebro jedynie pomaga skupić energię, a forma kołka ułatwia przebicie powłok skórnych i mięśni, by uzyskać dostęp do pompy. Rozumiesz?

 Brunetka pokiwała mu głową i bez większego wysiłku oplotła trzymany w rękach kołek nitką światła. Wysunęła go energicznie do przodu, udając, że przebija na wylot jakiegoś cienia, a z czubka, całkiem jak z pistoletu, wystrzelił promień białej energii.

 Demren uśmiechnął się z satysfakcją. Dziewczyna była bardzo, ale to bardzo pojętną uczennicą.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

11. Przeklęty Prorok i Śmiertelny Wiatr

 -Cienie są szybkie, musisz wyczuć je na podstawie balansu światła.
 Luke stał się nauczycielem. Jego przyjaciółka stała na środku ogromnej piwnicy, trzymając w dłoniach długi kij. Miała za zadanie złapać Aleksandra. Było to trudne, ponieważ chłopak znikał co chwilę i pojawiał się z różnych stron.
 Pusto, pusto, pusto…
 - Wyczuj cień w świetle – powtórzył Luke.
 Pusto, pusto, pusto…
 Remon starała się skupić. Ciągle jednak miała dziwne przeczucie, że poprzedniego dnia zasnęła w nieodpowiednim momencie i nie dawało jej to spokoju. Z cichym westchnieniem zamknęła oczy.
Pusto, pusto, pusto…
Znajoma fala ciepła rozlała się po jej umyśle. Wydawało jej się nawet, że usłyszała głos, oferujący pomoc.
Pusto, pusto, pusto…
Nagle pod zamkniętymi powiekami błysnęła jasność. Pulsowała nienaturalną bielą, raziła czuły wzrok. Zawierała czystą esencję obecnego na świecie światła.
Pusto, pusto… Jest!
Tuż przed nią pojawił się zbitek ciemności, powoli przybierający ludzki kształt. Zaatakowała. Momentalnie doskoczyła do miejsca, w którym, chwilę później, pojawił się Sasza. Zamachnęła kijem, otwierając oczy.
- Mam cię – wysyczała, obezwładniając przyjaciela.
- Bardzo dobrze – skomentował Luke, klaszcząc. – Ale…
Nagle podłoga znalazła się zdecydowanie zbyt blisko jej twarzy. Poczuła lekki ból pomiędzy łopatkami. Ktoś ją popchnął.
- Ale nie trać czujności, cienie nigdy nie są same – dokończyła za Luka Natasza.
To właśnie ona przewróciła Remon, pojawiając się z nikąd. Uśmiechnęła się szeroko, pomagając Remon wstać.
***
Olena stała obok Remon w starej szopie. Na ścianach wisiały skóry jeleni, dzików, niedźwiedzi i lisów. Liczne szafki skrywały w sobie rozmaitej wielkości i kształtu słoiki, wypełnione różnorakimi proszkami, płynami, maziami i innymi bliżej nie określonymi substancjami. Pod sufitem wisiały suszone zioła, liście i kwiaty, a na parapecie małego okna suszyły się cząstki owoców.
- Jesteś silna i sprytna, ale to nie wystarczy – westchnęła siwowłosa kobieta. – Musisz nauczyć się sztuki skrytobójstwa i ja ci w tym pomogę – rzekła uśmiechając się szeroko. Podała brunetce niebieski słoik. – Powąchaj
W pojemniku znajdował się biały proszek, który przypominał cukier, ale pachniał jak palisander. Olena wskazała dwa talerze z kawałkami upieczonego mięsa i kazała dziewczynie wybrać ten, który został posypany trucizną. Remon zaczęła wąchać jak pies tropiący zwierzynę.
- Ten… – Z lewej porcji wydobywał się delikatny zapach palisandru.
- Dobrze. Ta trucizna nazywa się tisgus i jej szczypta uśmierca w przeciągu godziny. Do jej sporządzenia potrzebujesz liści palisandru, soli, cukru i wody. Liście mogą być zarówno świerze jak i suszone. Musisz zagotowac je do białości w osolonej wodzie, odcedzić i zasypać cukrem i zetrzeć w moździerzu.
Reszta dnia upłynęła Remon na wąchaniu trucizn, analizowaniu ich składu, jak i sposobów przyrządzenia. Olena przerwała wykład dopiero wtedy, gdy brunetkę rozbolała głowa, a świat zawirował jej przed oczami.
***
Dziewczyna usiadła w swoim łóżku. Przed nią leżały trzy srebrne kołki, każdy na osobnej poduszce. Remon drżącymi dłońmi otworzyła starą księgę, przyniesioną przez Nataszę. Pożółkłe kartki wydawały się niezwykle kruche, gdzieniegdzie zdobiły je ciemne plamy, a ręcznie zapisane litery nieznacznie wyblakły. Była to księga, w której zostały opisane wszelkie sposoby manipulacji światłem. Na pierwszej stronie zapisany został Święta Przysięga Łowców.
 1. Będziemy ćwiczyć nasze serca i ciała dla osiągnięcia pewnego, niewzruszonego        ducha.
 2. Będziemy dążyć do całkowitego poznania nauki światła, aby kiedyś nasze ciała i zmysły stały się doskonałe.
 3. Z głębokim zapałem będziemy kultywować ducha samo wyrzeczenia się.
 4. Będziemy spoglądać w światłość ku prawdziwej mądrości i sile, porzucając inne pragnienia.
 5. Będziemy wierni naszym ideałom i nigdy nie zapomnimy o cnocie pokory.
  6. Zachowamy czystość krwi, nie pozwalając zbrukać jej mrokiem.
 7. Odpowiednio przygotujemy świat, ażeby stał się godnym miejscem na przyjście Świętego Szmaragdowego Smoka.
Remon w pierwszej chwili po przeczytaniu tego stwierdziła, że łowcy mają nierówno pod sufitem. Po ponownym przeanalizowaniu tekstu pomyślała dokładanie to samo, a za trzecim razem tylko utwierdziła się w tym przekonaniu. Nieustraszenie brnęła dalej poprzez kręte zawijasy pisma przewracającego się teraz w grobie pisarza. Kolejna kartka traktowała o źródłach światłości.
Z tego, co zrozumiała brunetka wynikało, że cały świat otulony jest przeplatającymi się wiązkami światła, jak wielkim płaszczem, z którego każdy łowca może wyciągać pojedyncze nitki. Należy to robić ostrożnie, by nie zrobić dziury, która pozbawiłaby źródła mocy każdego, kto znajdowałby się pod nią.
- Jak ci idzie? – zapytał Sasza, wślizgując się przez otwarte okno.
- Beznadziejnie. Nic z tego nie rozumiem… – rozpaczała dziewczyna.
Aleksander usiadł obok niej, przeciągając się ze znudzeniem.
- Wiesz jakie to uczucie formować światło? – zapytał. – Ciarki przechodzą. Zamknij oczy i wyobraź sobie tkaninę ze światła, ale taką, w której potrafisz rozróżnić pojedyncze nitki i wyciągnij jedną.
Remon zamknęła oczy i doznała takiego samego uczucia jak na treningu. Tym razem wysiliła wzrok i odszukała ciasny splot cieniutkich żyłek. Myślami przywołała jedną z nich i zamknęła w dłoni. Po chwili w zdumieniu spojrzała na rudzielca.
- To takie samo uczucie, jakie się ma, gdy ręka zdrętwieje, a potem wraca do życia. Tak jak powiedziałeś: ciarki przechodzą. Jakby się dostawało serię słabiutkich elektrowstrząsów. Trochę boli. ale skąd wiedziałeś?
- Na tej samej zasadzie wykorzystuję mrok. Przerzucaj je z jednej ręki do drugiej. Wtedy poczujesz surowe światło, czekające, aż nadasz mu kształt, jakiego zapragniesz.
Remon skinęła głową, głaszcząc energię, jakby trzymała w ręku pęk pokrzyw, pozwalając części przeciec przez palce. Pamiętała to uczucie: jakby coś skręcało się w żołądku albo kuło w wargi. Zwykle był to zwiastun jakiegoś dziwnego wydarzenia.
- A teraz powiedz, w jaki sposób wyhodowałaś to światło? Co takiego zrobiłaś?
Dziewczyna pokręciła lekko głową.
- Nie wiem… Po prostu zobaczyłam tkaninę w głowie i wyobraziłam sobie, że wyciągam jedną nitkę i zamykam ją w dłoni.
- Zobaczyłaś ją. To najprostsze – zaśmiał się. – Teraz musisz nauczyć się ją słyszeć, czuć, smakować. Dopiero wtedy ta nitka się urzeczywistni. Ale ostrożnie, żebyś nie zrobiła dziury. – Sasza mrugnął porozumiewawczo.
Remon skinęła głową.
- Ze światła możesz wytworzyć iluzję. Cały proces składa się z dwóch etapów: koncentracji i uwolnienia. Ciężko jest zrozumieć to ostatnie. – Aleksander zamilkł na moment. po czym ciągnął: – Musisz się najpierw skupić na tym, co zamierzasz zrobić, a następnie uwolnić światło i zaufać, że wykona zadanie. A teraz zamknij oczy i wyobraźsobie, że nitka z twojej dłoni otacza twój palec w postaci pierścienia. Dodaj szczegóły: materiał obrączki, oczko, jego kolor, stopień przejrzystości, światłocień… Otóż to. Dokładnie tak.
Brunetka gwałtownie otworzyła oczy czując chłód metalu.
Istotnie na jej palcu tkwił pierścień, dokładnie taki, jaki sobie wyobraziła: ze srebną obrączką uformowaną w kształt dziewczyny, ze lśniącym szmaragdem w otwartych ustach. Obejrzała go pod światło. Wydawał się absolutnie prawdziwy.
- A jak można to zniszczyć?
- Wyobraź sobie pajęczynę światła i rozerwij ją dłonią.
Remon pozwoliła światłu wirować wokół siebie. Miała wrażenie, że zajmuje się tym od dzieciństwa.
- Co z kołkami? – zapytała. Wzięła do ręki jeden i przyjrzała mu się dokładnie. – Jak się zaklina w nich światło?
- Tego niestety nie wiem – odparł, wzruszając ramionami. – Próbuj, może ci się jakoś uda… A teraz wybacz, obiecałem mamie pomoc przy robieniu kolacji.
Zwyczaje cieni zaczynały ją denerwować. Pojawiały się szybko i znikały jeszcze szybciej. Żeby o tym nie myśleć spróbowała zaklinania kołków. Wzięła jeden do ręki i skupiła się.
Przez trzy następne godziny nie zrobiła żadnych postępów.
***
Po całym dniu ciężkiej pracy Remon była tak zmęczona, że nawet dwie kawy nie były w stanie przywrócić jej chęci do życia.
Gdy jednak wkroczyła do kuchni, ujrzała coś, co nawet w niej wzbudziło ciekawość. Mieli gościa.
- Remon, ten pan chce się z tobą widzieć – oznajmiła Olena.
Spojrzała na mężczyznę. Przeraził ją widok szarej peleryny, która automatycznie skojarzyła jej się z łowcami. Mimowolnie napięła mięśnie.
- Tak? – zapytała nieśmiało.
- Remon – odezwał się zdecydowany głos spod kaptura – wiedz, że przebyłem długą drogę i naraziłem się na wiele niebezpieczeństw, by dotrzeć dzisiaj do ciebie. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
- Kim pan jest?
- Mam wiele imion – odparła zakapturzona postać. – Nazywają mnie Przeklętym Prorokiem i Śmiertelnym Wiatrem, jestem mistrzem klanu wyklętych łowców.
Z tymi słowy nieznajomy zrzucił kaptur, ukazując łysą głowę i szczupłą twarz o wyrazistych rysach oraz rozwichrzoną siwą brodę. Uwagę jednak najbardziej przykuwały jego oczy. Jak na starca mężczyzna miał jaskrawe, czerwone oczy o wyjątkowo głębokim wejrzeniu.
- Nazywam się Demren Archibald i jestem, bratem twojego dziadka.
Nastąpiło długie milczenie, po czym mężczyzna zaczął mówić pełnym dramatyzmu głosem:
- Przyszedłem, by odpowiednio cię przygotować na wyzwolenie, które. nastąpi w przeciągu trzech księżyców.
- Nie znam pana, a tym bardziej panu nie ufam – odparła Remon z uporem.
- Mów mi na ty – rzekł, uśmiechając się ciepło. – Nie dziwię ci się. Sam bym sobie nie zaufał, ale nie masz wyjścia. Jeżeli nie będziesz odpowiednio przygotowana, w dniu twoich urodzin Zitron po prostu cię zniszczy… – dziewczyna chciała mu przerwać, ale nie pozwolił jej na to, kontynuując wypowiedź – ponadto potrafię zaklinać kołki.
Perspektywa była dość kusząca. Jednak w przypadku Remon nawet chęć nauczenia się zaklinania kołków nie okazała się silniejsza niż nieufność wobec Demrena.
- Nadal odmawiam współpracy – powiedziała brunetka.
Mężczyzna znowu westchnął. postanowił przyjąć in ą taktykę.
- Remon – powiedział. – Wiesz dlaczego twoja matka zginęła?

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

10. Gdy na jaw wychodzą sekrety

 Leżała bez butów na łóżku w swoim pokoju w domu rodziny Bielikow i próbowała zasnąć. Niestety sen nie przychodził. Adrenalina po rozmowie z Lukiem wciąż buzowała jej w żyłach jak woda sodowa, przez głowę przelatywały pomieszane słowa i obrazy. Widziała swojego dziadka, patrzącego na nią z dumą w oczach. Widziała smutny wyraz twarzy Luka, gdy swoimi słowami burzył cały jej świat. Dlaczego osoba, której tak bardzo ufała, okazała się kimś, kto chce tylko ją wykorzystać? Jakie mogłoby być jej życie, gdyby nie spotkała Luka anni Saszy? Gdzie jest Zitron? Jak wiele zataił przed nią dziadek… A może wszystko, co do tej pory wiedziała, było kłamstwem?
 Nie mogąc dłużej znieść natłoku myśli, wstała z łóżka i na bosaka poczłapała do biblioteki. Było to duże pomieszczenie zbudowane na planie koła. Wzdłuż ściany ciągnęły się półki tak wysokie, że między nimi w równych odstępach rozmieszczono drabiny na kółkach. Księgozbiór też nie był zwyczajny; składał się z grubych tomów oprawionych w skórę i aksamit, zaopatrzonych w solidne zamki z mosiądzu, o grzbietach ze złoconymi literami. Wyglądały na zniszczone od częstego używania i po prostu ze starości.
Środek pokoju zajmowała imponująca rzeźba, przedstawiająca anioła z dębowego drewna, o złoconych skrzydłach i twarzy wykrzywionej w grymasie cierpienia. Na jego barkach spoczywała największa i najstarzej wyglądająca księga oprawiona w czarną jak smoła skórę, na której wypalone zostały litery. 
 Dziewczyna pospiesznie przeszła przez pokój i położyła dłonie na księdze. Skóra była przyjemnie ciepła, nagrzała się leżąc cały dzień w słońcu, wpadającym przez okrągły witraż na suficie. Przewróciła okładkę. Spomiędzy stronic coś wypadło i sfrunęło z cichym szelestem na podłogę. Remon schyliła się i zobaczyła, że to złożona fotografia. Podniosła ją i wygładziła w zamyśleniu.
 Zdjęcie przedstawiało trzech młodych chłopców, niewiele starszych od niej. Dosyć szybko zorientowała się, że zrobiono je bardzo dawno, ale nie z powodu koloru, a raczej jego braku, tylko dlatego, że rozpoznała dziadka. Agnar, dwudziestokilkuletni, miał włosy sięgające ramion i trochę bardziej wychudzoną twarz, brakowało wyćwiczonych mięśni na nagich przedramionach. Trzymał prawą dłoń na zwoju papieru.
 Dwaj pozostali mężczyźni wydawali jej się znani, ale nie potrafiła powiedzieć kim byli. Ten po prawej był przystojny, o włosach tak ciemnych, ze niemal czarnych i jasnych oczach. Na lewo od jej dziadka stał chudy chłopak z burzą jasnych loków. Miał długie ręce i niezgrabną sylwetkę, świadczące o tym, że jeszcze rośnie. Podobnie jak Archibald, trzymali swoje dłonie na zrulowanym papierze.
 - To przywódcy trzech frakcji z czasów podpisywania Wielkiego Pokoju.
Remon aż podskoczyła, omal nie upuszczając fotografii. W drzwiach stała Olena i patrzyła na nią z zaciekawieniem.
  Matka Saszy była kobietą szczupłą o prostych, siwych włosach. Teraz miała je zebrane w kok, przebity grafitową szpilką. Na miętowy, bawełniany podkoszulek założyła płowy kombinezon poplamiony wyschniętym już wapnem, a do tego brązowe buty turystyczne.
 - Przepraszam – bąknęła Remon, odkładając zdjęcie na otwartą księgę i cofając się pospiesznie.
 - Nic się nie stało – kobieta przeszła przez pokój i dotknęła fotografii pomarszczoną, pokrytą bliznami dłonią – to w końcu część historii, którą musisz poznać.
 Brunetka podeszła ponownie do rzeźby, jakby zdjęcie przyciągało ją z siłą magnesu.
 - Rozpoznałaś dziadka?
 - Tak… Wygląda… całkiem inaczej.
 - Agnar jest stary i zapewne kojarzysz go właśnie jako siwego staruszka – powiedziała z krzywym uśmiechem. -Ten po lewej to Ivan, mój ojciec, a po prawej Marcus, dziadek Luka
 Remon jeszcze raz przyjrzała się fotografii. Odkryła pewne podobieństwo, łączące jej przyjaciół z mężczyznami na zdjęciu.
  - Co się z nimi stało? – zapytała cicho i niepewnie.
  - Mój ojciec został zabity sześć lat po zrobieniu tego zdjęcia – w jej głosie pobrzmiewały tęsknota i ból. – zabił go Agnar… Nie mógł tego zrobić, bo ograniczał go cyrograf Wielkiego Pokoju, ale krzywoprzysiężono Twój dziadek jest leworęczny, a tu ma wyciągniętą prawą dłoń.

 - Przykro mi… – wyszeptała, patrząc na zdjęcie jak zahipnotyzowana. W jej umyśle nadal toczyły walkę dwa odmienne obrazy dziadka: tek kochający i ten bezwzględny, o którego istnieniu nie miała pojęcia przez bardzo długi okres czasu. – A co się stało z nim? – wskazała palcem na dziadka Luka.

 - Jego historia jest bardziej skomplikowana. Łowcy manipulują światłem, cienie mrokiem, a wampiry po prostu są nieśmiertelne. Srebrne przedmioty z zaklętym pierwiastkiem światła albo mroku, potrafią wprowadzić je w stan odrętwienia. Wyglądają jak martwe, ale nie umierają. Można je z tego wybudzić tylko wtedy, gdy są czystej krwi. Trzeba im podać krew innego wampira. Niektórym nie spodobał się pokój. Cyrograf nie pozwalał im na picie krwi cieni, łowców ani ludzkich dzieci, co bardzo je wzmacniało, ale i uzależniało. Zawarli przymierze z kilkoma łowcami i zaatakowali swojego władcę. Razem z nim zaginął jego syn, synowa i czteroletnia córka, cała najbliższa rodzina Luka. Miał wtedy sześć lat i był tutaj, bawiąc się z moim synem… Nie miałam serca go zostawić – kilka łez spłynęło po jej policzkach.
Remon milczała. Nigdy nie potrafiła pocieszać innych, zaczynając od tego, że zawsze była sama i nikt nie potrzebował od niej takiej pomocy. Kobieta ukradkiem otarła łzy i rozejrzała się wokoło z cichym westchnieniem.

 - To była kiedyś ogromna rezydencja – zmieniła temat. – Po śmierci ojca przebudowano ją na skromny domek i jedynie biblioteka została taka, jaka była na początku – zamyśliła się. – Jest już za późno na kolejną opowieść, powinnaś wypoczywać.

 - Czy mogę je zatrzymać? – spytała wskazując na zdjęcie.

 Po twarzy Oleny przemknął cień wahania.

 - Bierz – odparła krótko.

 Ból w jej głosie powstrzymał brunetkę przed naciskaniem o więcej informacji. Przycisnęła fotografię do piersi, cicho podziękowała i wyszła.

* * *

 Nadal rozmyślała o tym, co powiedziała jej Olena, wchodząc do swojej sypialni. Krzyknęła z zaskoczenia, kiedy zobaczyła Luka rozciągniętego na jej łóżku.

  - O rany – mruknął. – Nie krzycz tak, bo obudzisz cudowne siostrzyczki, które właśnie przed chwilą usnęły.

 - Och przepraszam – warknęła gniewnie. – Co ty tu w ogóle robisz?

 - A uwierzyłabyś, że się stęskniłem?

 - W życiu.

 - Gdzie byłaś? – zapytał z troską w głosie.

 Remon nie była w nastroju na zwierzanie się. Opadła na łóżko i przykryła się kocem.

 - Nie mogłam usnąć.

 Zapanowała cisza. Dziewczyna przyjrzała się dokładniej Lukowi. Był rozchełstany, jakby jeszcze przed chwilą spał.

 - Utulić cię do snu?

 - Mówisz poważnie?

 - Zawsze jestem poważny.

 Przyszło jej do głowy, że z powodu wyczerpania oboje zachowują się trochę nienormalnie. Ale Luke nie wyglądał na zmęczonego. Raczej na smutnego. Remon wyciągnęła się na boku, kładąc głowę na poduszce i kiwnęła głową z przyzwoleniem.

 - Zamknij oczy.

 Posłuchała go bez protestu. Błysk lampki nocnej zatańczył na jej powiekach, jak gasnące gwiazdy na niebie. Poczuła silne ramiona otaczające jej drobne ciało. Cicha i monotonna melodia rozległa się przy jej uchu:
- Już księżyc zgasł, zapadła noc,
sen zmorzył mą laleczkę.
Więc oczka zmruż i zaśnij już,
opowiem ci bajeczkę.
Był sobie król, był sobie paź,
i była też królewna.
Żyli wśród róż, nie znali burz,
rzecz najzupełniej pewna.
Kochał ją król, kochał ją paź,
królewską tę dziewoję.
Królewna też kochała ich,
kochali się we troje.
Okrutny los, tragiczna śmierć,
w udziale im przypadła.
Króla zjadł kot, pazia zjadł pies,
Królewnę myszka zjadła…
 Remon, która leżała nieruchomo i prawie nie oddychała, wyswobodziła się z jego objęć, przekręciła na plecy i otworzyła oczy.

- To okropna kołysanka – powiedziała z oburzeniem.

- Naprawdę? – zapytał Luke w zadumie.

- To kołysanka o śmierci. Powinnam się domyślić, że właśnie coś takiego śpiewa się wampirom na dobranoc…

- Jest jeszcze jedna zwrotka, posłuchaj.
Lecz żeby ci nie było żal,dziecinko ma kochana.
Z cukru był król, z piernika paź,
królewna z marcepana.
 Remon ziewnęła. Mimo, że słowa ją poruszyły, to melodia głosu Luka sprawiła, że ogarnęła ją senność. Luke musnął wierzchem dłoni jej policzek. Remon poczuła, że jej oczy same się zamykają. Miała wrażenie, że jej kości zrobiły się miękkie, a ona sama zaraz się rozpłynie i zniknie. Zapadając w sen pomyślała, że cała ich trójka , wśród swoich frakcji jest jakby królewską rodziną. Próbowała coś powiedzieć, ale sen chwycił ją w sidła i pociągnął w otchłań ciemności.

 Luke się zawahał. Patrzył na śpiącą twarz brunetki, delikatnie głaszcząc ją po policzku. W końcu złożył delikatny pocałunek na jej rozchylonych wargach.

 Rozległo się ciche pukanie. Chłopak zaklną pod nosem. Cicho przekręcił gałkę. To była Natasza. Wykąpana, w krótkiej sukience. Umyte, ciemne włosy zebrane miała w ciasny warkocz. Ręce trzymała za plecami.

 - Braciszku…- zaczęła niepewne.- Mama mówi, że będzie wojna… Kazała dać to Remon – wyciągnęła przed siebie dużą księgę oprawioną w złoty aksamit. – Od jutra zaczynami trening, nauczymy ją walki z cieniami.

 - Dziękuję – wyszeptał smutno. – Ale ty się nie martw. Jesteś najbardziej odpowiedzialna, musisz się zaopiekować siostrami.

 Natasza uśmiechnęła się szeroko i objęła rękoma. Na korytarzu panował taki chłód, że dostała gęsiej skórki.

 - To byłby dramat, gdybym ja też się do ciebie kleiła – stwierdziła po chwili.

 - Wiele ci zawdzięczam, zawsze chowałaś mnie przed tymi potworami – w jego głosie wyraźnie pobrzmiewało rozbawienie.

A Natasza, jak to cień, rozpłynęła się w powietrzu.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

9. Witamy w rodzinie

 Podróż nie należała do najprzyjemniejszych. Przez cały czas Remon była pewna, że każdy samochód, jaki się za nimi zatrzymuje, jest wozem pełnym łowców, albo, że za chwilę pojawią się przed nimi znikąd i wszystko zakończy się zderzeniem.
 - Mała, odpręż się – polecił z chytrym uśmiechem Aleksander. – Jedziemy prościutko na Syberię, do mojego domu. Tam nie ma wstępu żaden łowca.
 - Nie chcę się czepiać, ale chyba ja też jestem łowcą – skomentowała cierpko.
 Dziewczyna oparła policzek o chłodną szybę. Uspokoiła oddech. Zaschło jej w gardle, a w głowie dudniło. Zastanawiała się, czy ma to jakiś związek z Zitronem. Metaliczna woń samochodu wywoływała u niej senność. Spojrzała na siedzącego obok Luka. Światło zachodzącego słońca rzucało ciepłe przebłyski na jego twarz. W innych okolicznościach uznałaby to za piękne, ale coś było nie tak. Brunet wyglądał na półprzytomnego. Miał zamknięte oczy, ciężko oddychał, a z rozchylonych ust wystawały końcówki wydłużonych kłów.
 - Luke? Dobrze się czujesz? – zapytała z troską, przysuwając się bliżej.
 - Nie radzę – powiedział Sasza. – Jest wyczerpany i potrzebuje krwi, więc nie radzę się zbliżać. Jak przypuszczam, mocno nadużył wpływ i telekinezę, żeby cię tu sprowadzić.
 - Luke – szepnęła zaskoczona.
 Chłopak z trudem otworzył oczy i uśmiechnął się blado, jeszcze bardziej ukazując zęby. Remon aż otworzyła buzię z zaskoczenia. Jego tęczówki straciły złoty blask. Stały się bordowe, niemal świeciły czerwienią.
 - Śpij – rozkazał władczym tonem.
 Powieki nagle zrobiły się jeszcze cięższe. Świat Remon pogrążył się w ciemnościach. W ciemnościach, wśród których połyskiwał szmaragdowy blask. Stanęła na wprost potężnego smoka.
  - Nie ładnie tak – zauważył kwaśno Sasza. – Używanie wpływu w twoim stanie? Masz szczęście, że ona była bardziej zmęczona niż wyglądała.
 - Nie komentuj. Muszę zapolować – skrzywił się mimowolnie. – Za pół godziny na tej stacji.
 Mijali właśnie znak informujący o możliwości zatankowania samochodu i zjedzenia czegoś. Aleksander tylko westchnął cicho i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, jego przyjaciel wyskoczył przez okno.
 Luke tropił jakiegoś dilera. Dzisiaj nie miał tyle sił co zwykle. A choć trzymał się w cieniu, mężczyzna był czujny i niespokojny. Zdążył wyciągnąć pistolet. Rany po kulach nie mogły zabić wampira, ale skutecznie przeszkadzały w życiu.
 Brunet rzucił kamieniem o ścianę budynku przed sobą. Kiedy diler rozejrzał się niespokojnie na boki, żeby ustalić źródło hałasu, Luke rzucił się na niego. Powalił go na ziemię i wbił zęby w tętnicę, zanim przerażony facet zaczął krzyczeć.
 Krew, która wypełniła mu usta, miała paskudny posmak, była zanieczyszczona narkotykami i chorobą. Luke połykał ją łapczywie, przytrzymując wyrywającą się ofiarę. Wiedział, że może zabić tego człowieka, że może się nie pohamować, ale nic go to nie obchodziło. Liczyło się tylko zaspokojenie głodu. Jego ciało odzyskiwało siły. Pożywiał się szybko, pił do woli. Niemal pozbawił dilera krwi, ale nadal czuł głód. Wiedział jednak, że kolejne łowy tej nocy, to zbyt wielkie ryzyko, a i tak marnują cenny czas na postój. Lepiej było zaczekać, aż ta porcja krwi zadziała, niż dać się złapać w sidła łowców, przez własne łakomstwo.
 Nawet nie silił się na ukrycie ciała. Zostawił je pomiędzy obskurnymi budynkami i wrócił do samochodu, cały ubrudzony krwią.
 - Jedziemy? – zapytał Sasza, krzywiąc się nieznacznie na widok przyjaciela.
 - Im szybciej dojedziemy, tym lepiej – odparł Luke, usadawiając się wygodnie na tylnym siedzeniu obok śpiącej Remon.
* * *
 Brunetka obudziła się w nieznanym pokoju. Znowu. Zaczęła to traktować jako coś oczywistego, gdzie nie pójdzie spać, obudzi się w nowym miejscu. Tym razem nie było żadnego paraliżu – jedyny plus.
Za oknem panowała ciemność. Remon przeciągnęła się leniwie i poczuła ucisk w żołądku. Dziwnym trafem odszukała i zapaliła lampkę zalewając pokój ciemnożółtym światłem. Po jej przyjaciołach nie było nawet śladu. Nic nie wskazywało, dokąd poszli, ani nie sugerowało, że odeszli na dobre. Ale chwila, coś było. Mała karteczka położona na poduszce, zapisana zgrabnymi literami:
 Jak się obudzisz, zejdź na dół
Aleksander.
 W pośpiechu zerwała się z łóżka i wyszła z pokoju. Znalazła schody, powoli, stopień po stopniu schodziła nieufnie ku nieznanemu. Bała się, choć sama nie wiedziała czemu. Przypuszczała, że jest już w domu Saszy, ale niczego nie była pewna.
 Kiedy jednak zeszła po schodach, zobaczyła Luka, siedzącego na kanapie w towarzystwie dwóch identycznych dziewczyn. Obydwie, brązowowłose panny przytulały się do bruneta, łasząc się o uwagę. A chłopak tylko jadł biały chleb, pokrojony na maleńkie kawałki i maczany w gęstym miodzie, nadającym mu wygląd płynnego bursztynu.
 Remon stanęła jak wryta na schodach, wstrząśnięta absurdalnością tej zwyczajnej na pozór sytuacji.
 - Nie wiem, jak możesz to jeść – skrzywiła się kobieta, która właśnie weszła do pokoju razem z Aleksandrem. – Słodkie jak diabli.
 - Wyśmienite. – Luke uśmiechnął się od ucha do ucha i oblizał palce, co wywołało głośne, rozmarzone westchnięcia szatynek obok niego.
 W końcu Remon zebrała w sobie całą odwagę i zeszła kilka schodków niżej. Aleksander i, jak zgadywała, jego matka zwrócili się w jej kierunku. Luke także na nią spojrzał, ale jego złote oczy nic jej nie mówiły.
 - Cześć – powiedział głosem ciepłym i ciągnącym się jak miód, którym się raczył.
 - Wyglądasz jak pół dupy zza krzaka, mała – oceniła kobieta z siwymi włosami, niedbale spiętymi w kok.
 Za to Sasza zjawił się natychmiast przy niej, podając ramię.
 - Pozwól, że ci przedstawię moją rodzinę. – Podprowadził ją bliżej towarzystwa. – Moja najdroższa matula, Olena Bielikowa i moje trzy siostry: Mariszka, Nadia – odwrócił się i wskazał ręką na parapet – oraz Natasza.
 Przy oknie siedziała jedna z – jak się okazało- trojaczek.  Zupełnie ignorowała otoczenie, zajmując się czytaniem książki. Gdy jednak usłyszała swoje imię, wychyliła się nieznacznie w stronę zamieszania, kiwnęła Remon głową i powróciła do czytania opasłej księgi.
 Zapadłą cisza zakłócana jedynie odgłosami dochodzącymi z telewizora. Jak gdyby nigdy nic, Olena uciekła do innego pomieszczenia, ciągnąc ze sobą swojego syna. Remon spoglądała to na Luka, to na siostry. Zauważyła, że były identycznie ubrane w granatowe bluzki i czarne szorty. Natomiast Luke miał na sobie białą koszulkę i szare, dresowe spodnie.
 Westchnął ciężko, zepchną z kolan jedną dziewczynę i wstał.
 - No cóż Remon… Musimy porozmawiać.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

8. Głos smoka

 Gorączkowo szukała sposobu na poruszenie się, czy chociażby otworzenie ust. W myślach zadawała sobie samej pytania:
 -Kto to powiedział? Kim jesteś?
 Nawet nie łudziła się na odpowiedź. Nerwowo rozglądała się po pokoju, na tyle na ile była w stanie zobaczyć, nie poruszając głową.
 - Jestem Zitron, Święty Szmaragdowy Smok. Uspokój się, jestem twoim przyjacielem, częścią twojej duszy, od zawsze jestem z tobą, ale dopiero teraz zostałem przebudzony. Już czas.
  Ten sam głos. Zamarła, zamknęła oczy i oddychając spokojnie, policzyła do dziesięciu.
 - Nie oszalałam, nie ma żadnego głosu w mojej głowie, jestem zupełnie normalna. Bycie dziwnym to robota Aleksandra i Luka.
  Ponownie w myślach powtarzała sobie uspakajające słowa.
 - Zapytaj przyjaciół o Dzieje Ras, nie jesteśmy bezpieczni, ten łowca jest groźny, musisz uciekać. Pomogę ci na tyle, ile mogę po tak długim uśpieniu. Nie bój się mnie, słyszę twoje myśli, tak jak ty moje, ale nikt inny nie może.
 Drzwi znowu trzasnęły, widocznie dziadek wyszedł.
  -Trafię do psychiatryka, ale nie chcę zostać tu sama.
 W jej umyśle rozległ się serdeczny śmiech. Brunetka właśnie zaakceptowała obecność smoka w swojej głowie, a nawet przyłapała się na myśleniu, że mogłaby go polubić. Rozmawiała jeszcze przez chwilę z nowym sprzymierzeńcem, by po kilku minutach z ulgą stwierdzić, że może poruszyć palcami.
  -Zitronie, czas się wynosić.
 Bezceremonialnie starzec wszedł ponownie do pokoju. Wezbrała się w nim dławiąca furia, tak niespodziewana, że obawiał się, iż drży. Jeden z jego podwładnych zakwestionował decyzję, jaka zapadła wieki temu. Obawiał się, że to wywoła niepotrzebny bunt, teraz, kiedy był tak blisko pozbycia się wszystkich.
 Twarz brunetki była pozbawiona wyrazu. Agnar przełknął targające nim emocje, nie zadając sobie trudu zidentyfikowania ich.
 - Włóż to – rzekł oschle, nie przejmując się gniewnym brzmieniem swego głosu i pozwalając jej myśleć, że to ona jest adresatką tego gniewu. Rzucił suknię w stronę Remon, obserwując, jak marszczy brwi i w milczeniu, z trudem schyla się po śliski jedwab, który zsunął się ze skraju łóżka i wylądował na podłodze.
 - Już czas – powiedział.
 Gdy tylko założyła na siebie sukienkę, do pokoju weszło kilka osób. Trzy postacie w szarych płaszczach skrępowały Remon. Najpierw skuły jej nogi, potem ręce. Niemal ciągnąc ją za sobą, wywlekli dziewczynę prosto w dziki tłum.
 W powietrzu unosił się oszałamiająco słodki zapach. Niskie, długie stoły uginały się pod ciężarem złotych gruszek, misek chleba zanurzonego w tłustym mleku, poćwiartowanych granatów, fiołkowych płatków na kryształowych talerzach i różnych innych osobliwych delicji. Szerokie srebrne puchary przycupnęły na stołach niczym ropuchy. Część była poprzewracana.
 Biesiadnicy pląsali i śpiewali, pili i zapadali w pijacki sen. Ich stroje wykonane z tego samego szarego materiału przywodziły na myśl sektę. Zdjęte kaptury przypominały płetwy. Pod pelerynami kobiety miały piękne suknie, postrzępione na końcach. Brzydkie, dziwaczne, czy też cudne, wszystkie te ubrania zakryte były szarymi pelerynami.
 - Łowcy – powiedziała na głos Remon.
 Spodziewała się czegoś innego, może jaskini pełnej prymitywnie wykonanej broni, kości i więźniów. Czegoś prostszego.  Teraz przyglądając się roztańczonemu tłumowi, nie bardzo wiedziała, co o tym ma myśleć.
 Sama sala była tak wielka, że nie potrafiła dojrzeć, co znajduje się po drugiej stronie. Wszędzie działo się mnóstwo rzeczy. Grajek grał na niewiarygodnym instrumencie złożonym z kilku gryfów i tylu strun, że musiał wymachiwać smyczkiem jak szalony. Długonosa, piegowata kobieta żonglowała szyszkami. Trzech rudowłosych mężczyzn ostrzyło srebrne kołki.
 Nad głowami gości widniało kopulaste sklepienie, zdobione witrażem. Kawałki szkła formowały się w znak jakby koła z dwiema dziurami po bokach. W jednej znajdowało się czarne kółko, a w drugiej kształt przypominający rogal księżyca.
 Archibald chrząknął głośno. Cała wrzawa momentalnie ucichała, a oczy zebranych zwróciły się w kierunku Remon i jej obstawy.
 - Zebraliśmy się tu w ten święty dzień, by spłacić swój dług. Dziś to my, prawowite istoty światła, padniemy na kolana. –Mówił, a jego słowa niosły się echem wśród ciszy.
 Wszyscy jak jeden mąż osunęli się na kolana. Tylko Remon nadal stała, nie rozumiejąc za wiele. Klęczał nawet jej dziadek.
 - Ja, przywódca klanu oraz wszystkie istoty światła, strzegący sekretów Ras, władcy nad mrokiem, pragniemy przyjąć twój majestat, abyś dobrowolnie, niosła brzemię i dar Świętego Smoka.
 Cóż, wygląda na to, że nikogo nie martwi fakt, iż dobrowolnie skuta jest łańcuchami, pomyślała Remon. Powolne uderzenia werbla doprowadzały ją do szału. Jej serce dla odmiany, waliło tak, jakby chciało się roztrzaskać o żebra.
 - Witaj, Remon, piastunko Zitrona.
 Nastał chaos. Ludzie, a właściwie łowcy krzyczeli, gwizdali, śmiali się. Widocznie byli szczęśliwi. Za to brunetka została powalona na ziemię. W tym momencie nawet jej zdolności nie były w stanie zwyciężyć siły czterech rosłych mężczyzn. Usłyszała trzask ognia, coś zasyczało. Zapach rozgrzanego żelaza rozniósł się niczym jad w miąszu słodkiego owocu. Suknia, którą założyła miała odkryte plecy. Już czuła żar rozpalonego metalu na swojej skórze przy łopatce.
 - Zitronie, ratuj – Szepnęła błagalnie w myślach.
 Wtedy coś huknęło. Ściana po lewej stronie się zawaliła. Dokładnie w tym samym czasie, w którym, z łopatek dziewczyny coś wyrosło i przewróciło mężczyznę z żelazem. Wrzask, jaki z siebie wydała Remon, był nie do opisania. Łowcy wpadli w panikę.
 - To za wcześnie!
 - Jak to możliwe?!
 Wszystkie głosy zlewały się w jeden wielki szum. Sam Mistrz stał osłupiały, nie wiedząc, co się dzieje. A Remon wrzeszczała. Ból był nieziemski. Coś rozerwało jej skórę od wewnątrz i wybiło się na powierzchnię. Czuła to, tak jakby były to jej własne ręce. Tylko, że gdy spróbowała tym poruszyć, zobaczyła szmaragdowe łuski i skórzastą błonę. Wyrosły jej skrzydła.
 Do pomieszczenia wpadł Luke, przez dziurę w ścianie. Jakimś dziwnym sposobem Łowcy ustąpili mu miejsca, ale Remon nie miała siły się nad tym zastanawiać. Chłopak podbiegł do niej i rozerwał kajdany i łańcuchy.
 - Zitronie, wiem, że nie powinniśmy się lubić, ale proszę, ten jeden raz, schowaj się i pozwól mi ją uratować. – rzekł tak cicho, że Remon była pewna, iż usłyszała go tylko ona… No i Zitron. Patrzył prosto w jej oczy – trudno było powiedzieć czy patrzył na nią, czy przez nią.
 Ku zaskoczeniu obojga, jej skrzydła się zwinęły, a potem całkowicie schowały pod skórą. Niewiele myśląc chłopak wziął Remon na ręce i dosłownie wyleciał z budynku, oknem w dachu.
 - Ty latasz!? – sapnęła zaskoczona
 - Ta… Już wcześniej tak lataliśmy, tylko byłaś nieprzytomna. – Uśmiechnął się pod nosem.
 -W nocy, w lesie, gdy cię postrzelili w nogę – niespodziewanie odezwał się Zitron. –Ufam mu, bo wiem, że ty mu ufasz.
 - Już nie wiem, co mam myśleć.
 Luke zachichotał nieświadomie. Oddalali się coraz bardziej od budynku, w którym zgromadzili się łowcy. Przedzierali się przez gęsty las, a w oddali słyszeli krzyki pomieszane z przekleństwami. Szare postacie deptały im po piętach. Nagle zaczęli spadać, tylko po to, by chwilę później wsiąść do czarnego, dużego samochodu. Za kierownicą siedział nie, kto inny, a Aleksander. Uśmiechnął się szeroko i z piskiem opon ruszył w stronę autostrady.
 - Przepraszam, że pytam, ale dokąd jedziemy? – zapytała niepewnie brunetka, patrząc w szybę.
 - Na Syberię. Do mojej rodziny – odparł z cieniem uśmiechu Szasza.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

7. Czy ja oszalałam?

 Gdy tylko impreza integracyjna się skończyła, Luke wrócił do domu i pobiegł w stronę biblioteczki. Drżącymi dłońmi przerzucał kartki wielkiej, oprawionej w skórę książki. Jego złote oczy szybko przesuwały się po papierze, szukając czegoś. Był naprawdę roztrzęsiony.
 - To gdzieś musi być – syknął sam do siebie.
 Aleksander pojawił się znikąd, jak to zwykle robił i usiadł na brzegu łóżka. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się Lukowi z rozbawieniem. Mina mu zrzedła, gdy zobaczył, co Luke tak nerwowo kartkuje.
 - Do czego ci potrzebne „ Dzieje Ras”? – zapytał, podchodząc bliżej przyjaciela.
 - Kojarzysz tą przepowiednię? Wiesz, o Zitronie i Gorudo. – Zmrużył oczy, przyglądając się wyraźnie na wpół wyblakłym literom – Jest, patrz.
 (…) Pan zapowiedział w gniewie, że gdy narodzi się ostatnia istota światła, zaklęty zostanie w niej święty szmaragdowy smok, nazywany Zitronem i zniszczy wszystko, co powstało z mroku i światła. Gdy Lucyfer dowiedział się o Jego planach, sprawił, że kiedy nadejdzie ten czas, przeklęty złoty smok o imieniu Gorudo wstąpi na duszę bliską istocie światła. Odpowiedzialność złożona na barki ostatniej jest wielka, albowiem od tego, czy zdoła poświęcić duszę tak bliską jej własnej, zależeć będzie los wielu.
 - Nie myślisz chyba, że…
 - Tak, mam co do tego pewność, że ona jest ostatnią z łowców. Sprawdziłem jej dane w kartotece szkolnej. Jej prawnym opiekunem jest… – zawiesił się na chwilę, nieświadomie budując jeszcze większe napięcie. – Agnar Archibald.
 - Ten Archibald? Przywódca klanu łowców?!
 - Tak… Remon jest teraz w wielkim niebezpieczeństwie. Zgodnie z rytuałem, mamy 4 miesiące, żeby znaleźć wyjście z tej sytuacji… – zaklął cicho pod nosem. – Przecież oni nawet teraz może być poddawana ich „sposobom” na przygotowanie jej do dzierżenia potęgi tego smoka.
 Sasza spojrzał na Luka. Jego twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu. Jego oczy były zimne i nieobecne. Widział zbyt wiele okrucieństwa w życiu, wiedział, że wszystko może się zdarzyć. Widział na własne oczy, jakich sztuczek używają łowcy, by osiągnąć zamierzony cel. Nie zawahają się przed niczym. Wiedział to, ale nawet nie zdawał sobie sprawy, jak blisko był prawdy.
 * * *
 - Dzień dobry, Remon – następnego dnia rano powitał dziewczynę podstarzały mężczyzna.
 - Dzień dobry, dziadku – odparła z wahaniem i spojrzała za plecy mistrza. – Co to za furgonetka?
 - Chodź ze mną i zerknij. – Zaczął wycofywać się do furtki, przywołując niecierpliwie wnuczkę. – No dalej. Nie stój tam, tylko chodź.
 Brunetka spojrzała na ścieżkę, a potem na swoje stopy. Miała na nich zielone skarpetki – jedna w różowe groszki, a druga w niebieskie. Ścieżka była dość kamienista.
 - Poczekaj, pobiegnę założyć buty – zawołała za dziadkiem.
 - Nie ma takiej potrzeby, to tylko na chwilę – zapewnił. – W furgonetce jest coś, co muszę ci pokazać.
 - Skoro tak… – odrzekła, z ociąganiem schodząc na ścieżkę.
 Czuła pod stopami szorstki i zimny żwir. Małymi kroczkami dreptała za dziadkiem, który gestami pokazywał jej, aby się pospieszyła. Krzywiąc się, zwiększyła tempo, aż stanęła przy szarej furgonetce zaparkowanej przed furtką. Mężczyzna otworzył tylne drzwi i wskazał ręką wnętrze pojazdu.
 - To jest z tyłu, wskakuj i obejrzyj sobie.
 - Z tyłu furgonetki?  – spytała z lekką obawą.
 - O co chodzi? Nie ufasz mi? – zawołał zirytowany starzec i przyglądał jej się z pytającym wzrokiem.
 Remon nie była pewna, co ma na to odpowiedzieć. Dziadek nigdy się tak nie zachowywał, zawsze był spokojny i opanowany, a z twarzy nie schodził mu chytry uśmieszek. Tym razem był naprawdę czymś podniecony. Emocje zawładnęły nim na tyle, że nie był w stanie tego ukryć. Co jak co, ale był również jedyną osobą, która się nią opiekowała.
 - Okej, już idę – zgodziła się ostatecznie i na czworaka wpełzła do wnętrza furgonetki. Było tam ciemno i śmierdziało stęchlizną.  – Czego tak właściwie mam szukać?
 -Musisz przesunąć się jeszcze kawałek do przodu – odparł Agnar.
 Remon posłuchała go i starała się dojrzeć cokolwiek. W końcu spostrzegła zwinięty w kącie sznur, jakieś stare buty, i butelkę, w której – jak przypuściła – był olej.
Drzwi nagle trzasnęły z hukiem i dziewczyna pogrążyła się w całkowitych ciemnościach. Instynktownie wróciła na czworaka tam, skąd przybyła. Po omacku szukała klamki, a gdy w końcu ją znalazła, drzwi okazały się zamknięte.
 - Dziadku, wypuść mnie! – krzyknęła.
 W ostatnim czasie stała się strachliwa, ale nie teraz. Niby nic takiego wcześniej się nie wydarzyło, ale mistrz często wystawiał ją na próbę. Opanowała swój strach przed ciemnością. Naprawdę podczas tej imprezy integracyjnej nabawiła się małej traumy. Uśmiechnęła się pod nosem, na wspomnienie Luka i Aleksandra.
 Zaburczał silnik, a znajome uczucie kołysania i łomot blachy podpowiedziały brunetce, że samochód ruszył. Usłyszała jeszcze ciche syczenie, a potem zapadła się w błogiej nieświadomości.
 * * *
 - W czym mogę pomóc? – Zapytał jeden ze strażników, stojących przy bramie. Przed nim stało dwóch nastolatków, uważnie mierzył ich wzrokiem. – Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale przychodzenie tutaj, jest jak samobójstwo. Macie szczęście, że mistrza nie ma, a ja mam zakaz dokonywania nieautoryzowanych zabójstw.
 - Spokojnie kolego – uśmiechnął się szeroko Sasza. – My tylko po Remon.
 - Panienki nie ma w tej chwili. – Tonem głosu oświadczył, że to koniec rozmowy.
 - A gdzie jest? – dopytywał się Luke. – To naprawdę ważne.
 - Pojechała gdzieś z mistrzem… – zamyślił się, jakby chcąc dodać coś jeszcze – A teraz znikajcie, to miejsce jest tak przesiąknięte światłem, że naprawdę nie polecam wam wchodzić. Przynajmniej nie tobie – zwrócił się bezpośrednio do Aleksandra.
  Luke zaklął pod nosem. Obydwaj odeszli stamtąd w milczeniu. Sprawy nabrały nieciekawy obrót. Niechętnie, ale musieli przyznać, że strażnik miał rację. Był łowcą, ale dziwnie miłym. Zachowywał się jakby wcale nie miał nic przeciwko istotom mroku, a jednak zbyt bał się czegoś, by otwarcie to przyznać. Co się z tym światem dzieje?
 * * *
 Gdy tylko Remon odzyskała przytomność, stwierdziła ze zrezygnowaniem, że nie może się ruszyć. Żadną ręką, nogą, głową, czy choćby jednym palcem. Nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Poza tym mdliło ją okropnie, a w głowie szumiało. Nie potrafiła sobie przypomnieć, co się stało. I wtedy coś znowu poruszyło się w jej głowie, jakby próbując się uwolnić. Ból eksplodował w jej głowie, ale nie mogła nawet otworzyć ust.
 Minęło kilka chwil, nim z wielkim trudem uniosła powieki. Od razu je zamknęła, nie miała siły, były za ciężkie… Jeszcze raz otworzyła oczy i jej nieco zamglony wzrok padł na prawą dłoń, leżącą tuż przy głowie. Tak, to przecież musi być jej ręka, ale dlaczego nie jest posłuszna? Poza tym czuła ją. To nie mógł być całkowity paraliż, który sprawia, że znikają wszystkie odczucia. Ona czuła swoje ciało. Czuła, że leży na czymś miękkim i to w niezbyt wygodnej pozycji, bo z głową dość ostro przechyloną na bok.
 Uderzyło ją uczucie déjà vu. Już kiedyś obudziła się w nieznanym miejscu, z częściowym paraliżem i okropnym bólem głowy. Nawet była w stanie to zaakceptować, gdyby nie fakt, że powoli, wraz z czuciem wracała jej pamięć. Przypomniała sobie, dlaczego tu jest, ale nie miała pojęcia, po co.
 Coś trzasnęło za jej plecami. Po odgłosie stwierdziła, że były to drzwi. No cóż, gość w dom, Bóg w dom.
 - Widzę, że się obudziłaś, Remon. - Ten głos należał do jej dziadka. – Naprawdę mi przykro, ale czas najwyższy, byś przyjęła swoje dziedzictwo. Jesteś jedną z nas, ostatnią istotą światła. Ofiarą dla Zitrona.
 Z jego ostatnimi słowami to coś w głowie niespokojnie się poruszyło, powodując nasilenie bólu. Zaskomlała cicho, niezdolna do wykonania jakiejkolwiek innej czynności. I wtedy po jej umyśle przeszła fala mocy, coś jakby tam pękło i rozlało się po wnętrzu dziewczyny. Ból osłabł, a w jej myślach pojawił się ktoś obcy. I ten ktoś przemówił dostojnym i poważnym głosem:
   Witaj

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS