Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

Poświęcenie [cz.1]

W wasze łapki oddaję właśnie pierwszy rozdział mojego opowiadania ^^ mam nadzieję, że wam się spodoba, jak już przeczytacie to zostawcie ślad - miło by było :)
_______________________________

 Ból był nie do zniesienia. Z rozszarpanych ran powoli sączyła się ciemna posoka. Boskie błogosławieństwo nie mogło działać. Umierała.
 Każda część jej ciała krzyczała wrzaskiem cierpienia. Piękną niegdyś skórę zbeszcześciły rozcięcia, a wszystko pokryła krew.
 Ostatnie światła gwiazd rozbłysły jej przed oczami, tylko po to, by za chwilę zniknąć, zasłonione omdlałymi powiekami. Nastała ciemność.
 Chwila stała się wiecznością. Przesuwające się w nieskończoność obrazy rodzinnego miasta nie pozwalały na spokojny odpoczynek. Na nowo przeżywała swoje krótkie życie. Wciąż powtarzał się każdy moment jej istnienia; od narodzin aż do chwili obecnej.
 Nastała tylko namiastka ciszy i na powrót pojawiły się obrazy. Tym razem bardzo dokładnie widziała ludzkie twarze. Jej matka stała razem z ojcem i dwoma młodszymi siostrami. Patrzyli na nią zawiedzeni, jakby chcieli ją skarcić za to, że umierała. Zachowała się tak haniebnie. Sam ten wzrok zadawał większy ból niż rany na ciele.
 Zbyt szybko się to skończyło. Zbyt mało czasu dostała na pozorną reprymendę od bliskich. Przecież i tak ich opuściła dla wyższego dobra.
 Przyszła kolej na bogów. Stali wszyscy jak jeden mąż i patrzyli bez wyrazu. Milczeli.
 Na przód wysunęły się trzy siostry - Mojry. Z rozbawieniem szarpały delikatną tkaninę, która przedstawiała jej życie. Najstarsza odrzuciła nożyce i z uśmiechem pokręciła głową. Na koniec Zeus chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo cały obraz zaczął się rozmywać, a ona się obudziła.

***

 Białowłosa dziewczyna leżała na wąskim łóżku pod ścianą. Całe jej ciało pokrywały bandaże. Wyglądała jak lalka z porcelany. Poruszyła się niespokojnie i powoli rozwarła sklejone powieki. Poczuła łaskotanie na twarzy. Czyjeś włosy. Usiadła gwałtownie i uderzyła głową w coś twardego.
 - Au! Uderzyłaś mnie!
 Głos zdecydowanie należał do mężczyzny. Syknęła cicho z bólu, przemieszczając się bliżej ściany.
 - Kim jesteś? - zapytała, wystraszona jak dzikie zwierzę.
 Młodzieniec urodą dorównywał bogom. Szlachetną twarz o pociągłych rysach otaczała kaskada ciemnych, długich do ramion włosów. Największą uwagę zwracały oczy. Okolone gęstymi rzęsami, były intensywnie niebieskie, niemal fioletowe, ze srebrzystymi promykami, podobne do migoczących gwiazd. Cała jego sylwetka wskazywała na to, że był wysportowany. Lniana koszula bez rękawów ukazywała dobrze umięśnione przedramiona i bicepsy.
 Wyprostował się i posłał dziewczynie ciepłe spojrzenie.
 - Jestem Kris - przedstawił się. - Dwa dni temu znalazłem cię nieprzytomną na skraju łąki, więc cię tu przyniosłem i opatrzyłem twoje rany. Mogłabyś mnie w zamian uraczyć swoją historią? - zapytał, stale się uśmiechając.
 Dziewczyna wyraźnie się rozluźniła. Odgarnęła niesforne włosy za ucho i nadal niepewnie mu odpowiedziała:
 - Jestem Zoe. - W jej czarnych jak smoła oczach odbijało się pomarańczowe światło zachodzącego słońca. Rozejrzała się po pokoju i westchnęła cicho. - Od pierwszego dnia boedromionu* jestem kapłanką Ateny. Sprzeciwiłam się bogowi wojny i ja... - Jej oczy zaszkliły się, jakby zaraz miała się rozpłakać. - Ja zostałam wyrzucona z Olimpu do czasu mojej pierwszej ceremonii.
 Kilka łez utorowało sobie drogę przez jej policzki. Kris tylko się uśmiechnął i otarł je wierzchem dłoni.
 Spojrzała na niego zaskoczona. W tych oczach zauważyła coś, co sprawiło, że poczuła się dziwnie zdezorientowana, jakby zapadała się, zanurzała, zatracała w tym spojrzeniu.
 - Oh, Zoe - szepnął. - Serce by mi skamieniało, gdybym ci nie pomógł. Zostań tu proszę tak długo, jak tylko będziesz musiała.
 Zamrugała i pokręciła głową, żeby odzyskać jasność umysłu. Chłopak mówił pięknie, jego głos był łagodny, melodyjny, wprawiający w trans. Kiedy na nią patrzył, nie mogła się nie zgodzić z jego słowami. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa i troski. Czuła się przy nim dziwnie spokojna.
 Propozycja wydała się Zoe niezwykle miła, jednak było w niej także coś niepokojącego. Nie znała Krisa i mimo, że była kapłanką, bała się mieszkać z nim sama. Postanowiła jednak podjąć ryzyko.

***

 Czas powoli mijał. Rany na ciele Zoe się zabliźniły, a skóra nabrała koloru. Często przebywała w ogrodzie, gdzie pielęgnowała kwiaty. Zmienił się także jej pogląd na świat. Odkryła, że ludzie potrafią bezinteresownie pomagać, być mili i uprzejmi, a decyzje bogów, które kiedyś uważała za niekwestionowaną świętość, stały się egoistycznymi kaprysami. Nie mogła zrozumieć, dlaczego bogini Demeter, z winy Hadesa, zmusza cały świat do cierpienia, niekiedy niszcząc cały ludzki dobytek, dlaczego bogowie żądają ofiar z niewinnych ludzi, a bóg wojny sieje zamęt i nieporozumienie, doprowadzając do konfliktów zbrojnych. Pomimo tego wszystkiego, nadal pamiętała o obietnicy złożonej Atenie. Wiedziała, że już nigdy nie będzie mogła zmienić swojego przeznaczenia, że już zawsze będzie musiała jej służyć, bez względu na to, co rozkaże.

***

Słońce zachodziło powoli, zsuwając się coraz niżej na nieboskłonie, aż zniknęło, pochłonięte przez morze. Niebo zapłonęło czerwienią i pomarańczą, jego błękit wyparła barwa krwi.
 Ogród powoli się zmieniał. Słychać było coraz to głośniejsze brzęczenie owadów i cichnące śpiewy ptaków. Część kwiatów zamykała swoje kielichy, szykując się do snu, a inne dopiero się budziły, by swoim pięknem adorować noc.
 Pośród tego wszystkiego siedziała samotnie Zoe. Plotła wianek z pnączy winogron, wtykając pomiędzy nie pojedyncze kwiaty stokrotek.
 Cały spokój przerwały natarczywe szmery, jakby naraz zerwały się do lotu tysiące trzmieli, a jednocześnie w powietrze wzbiło się kilka małych ptaków.
 Tak obwieścił swoje przybycie boski posłaniec - Hermes.
 - Kapłanko, nadszedł czas Panatenaji**, najwyższa pora, abyś powróciła na górę bogów - rzekł głosem bez wyrazu.
 Skinęła mu głową, uśmiechając się smutno. To był koniec. Koniec pracy w ogrodzie. Koniec wspólnych posiłków. Koniec życia wśród ludzi. Koniec przyjaźni z Krisem.
 - Czy mogę... - zaczęła nieśmiało, wiedząc, że nie powinna pytać. - Czy mogę się z nim pożegnać?
 Pozwolił jej.
 Pobiegła jak najszybciej mogła do domu. Znalazła przyjaciela siedzącego przy oknie. Wszystko widział i wiedział po co przyszła. Odwrócił się do niej przodem. Patrzyli na siebie i milczeli. Słowa były zbędne, sama obecność drugiej osoby była wystarczająca.
 A potem Zoe wzięła się w garść i go przytuliła.
 Uwieszona u jego szyi, zaczęła cicho szlochać. Kris delikatnie głaskał ją po głowie i plecach, cicho nucąc spokojną melodię.
 - Nie płacz, Zoe. Musisz być silna. Daj mi powód do dumy.
 Na dźwięk jego słów jeszcze głośniej zapłakała.
 - Kris, ja... ja nie chcę...
 Zanim zdążyła dokończyć, przywarł ustami do jej ust. Musnął je delikatnie, jakby to był dotyk skrzydeł motyla. Krótki pocałunek wyrażał w sobie wszystkie uczucia. Obawę. Strach. Smutek.
 Gwałtowne szarpnięcie wyrwało ją z chwilowego szczęścia. Przeniosła się na Olimp, niesiona przez skrzydła wiatru.

Koniec części pierwszej. C. D. N.
_______________________
Boedromion* - jeden z miesięcy w starożytnej Grecji, odpowiadający obecnemu marcowi.
Panatenaje**-święto upamiętniające narodziny bogini Ateny, obchodzone w starożytnych Atenach w miesiącu hekatombaion.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz