Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

8. Głos smoka

 Gorączkowo szukała sposobu na poruszenie się, czy chociażby otworzenie ust. W myślach zadawała sobie samej pytania:
 -Kto to powiedział? Kim jesteś?
 Nawet nie łudziła się na odpowiedź. Nerwowo rozglądała się po pokoju, na tyle na ile była w stanie zobaczyć, nie poruszając głową.
 - Jestem Zitron, Święty Szmaragdowy Smok. Uspokój się, jestem twoim przyjacielem, częścią twojej duszy, od zawsze jestem z tobą, ale dopiero teraz zostałem przebudzony. Już czas.
  Ten sam głos. Zamarła, zamknęła oczy i oddychając spokojnie, policzyła do dziesięciu.
 - Nie oszalałam, nie ma żadnego głosu w mojej głowie, jestem zupełnie normalna. Bycie dziwnym to robota Aleksandra i Luka.
  Ponownie w myślach powtarzała sobie uspakajające słowa.
 - Zapytaj przyjaciół o Dzieje Ras, nie jesteśmy bezpieczni, ten łowca jest groźny, musisz uciekać. Pomogę ci na tyle, ile mogę po tak długim uśpieniu. Nie bój się mnie, słyszę twoje myśli, tak jak ty moje, ale nikt inny nie może.
 Drzwi znowu trzasnęły, widocznie dziadek wyszedł.
  -Trafię do psychiatryka, ale nie chcę zostać tu sama.
 W jej umyśle rozległ się serdeczny śmiech. Brunetka właśnie zaakceptowała obecność smoka w swojej głowie, a nawet przyłapała się na myśleniu, że mogłaby go polubić. Rozmawiała jeszcze przez chwilę z nowym sprzymierzeńcem, by po kilku minutach z ulgą stwierdzić, że może poruszyć palcami.
  -Zitronie, czas się wynosić.
 Bezceremonialnie starzec wszedł ponownie do pokoju. Wezbrała się w nim dławiąca furia, tak niespodziewana, że obawiał się, iż drży. Jeden z jego podwładnych zakwestionował decyzję, jaka zapadła wieki temu. Obawiał się, że to wywoła niepotrzebny bunt, teraz, kiedy był tak blisko pozbycia się wszystkich.
 Twarz brunetki była pozbawiona wyrazu. Agnar przełknął targające nim emocje, nie zadając sobie trudu zidentyfikowania ich.
 - Włóż to – rzekł oschle, nie przejmując się gniewnym brzmieniem swego głosu i pozwalając jej myśleć, że to ona jest adresatką tego gniewu. Rzucił suknię w stronę Remon, obserwując, jak marszczy brwi i w milczeniu, z trudem schyla się po śliski jedwab, który zsunął się ze skraju łóżka i wylądował na podłodze.
 - Już czas – powiedział.
 Gdy tylko założyła na siebie sukienkę, do pokoju weszło kilka osób. Trzy postacie w szarych płaszczach skrępowały Remon. Najpierw skuły jej nogi, potem ręce. Niemal ciągnąc ją za sobą, wywlekli dziewczynę prosto w dziki tłum.
 W powietrzu unosił się oszałamiająco słodki zapach. Niskie, długie stoły uginały się pod ciężarem złotych gruszek, misek chleba zanurzonego w tłustym mleku, poćwiartowanych granatów, fiołkowych płatków na kryształowych talerzach i różnych innych osobliwych delicji. Szerokie srebrne puchary przycupnęły na stołach niczym ropuchy. Część była poprzewracana.
 Biesiadnicy pląsali i śpiewali, pili i zapadali w pijacki sen. Ich stroje wykonane z tego samego szarego materiału przywodziły na myśl sektę. Zdjęte kaptury przypominały płetwy. Pod pelerynami kobiety miały piękne suknie, postrzępione na końcach. Brzydkie, dziwaczne, czy też cudne, wszystkie te ubrania zakryte były szarymi pelerynami.
 - Łowcy – powiedziała na głos Remon.
 Spodziewała się czegoś innego, może jaskini pełnej prymitywnie wykonanej broni, kości i więźniów. Czegoś prostszego.  Teraz przyglądając się roztańczonemu tłumowi, nie bardzo wiedziała, co o tym ma myśleć.
 Sama sala była tak wielka, że nie potrafiła dojrzeć, co znajduje się po drugiej stronie. Wszędzie działo się mnóstwo rzeczy. Grajek grał na niewiarygodnym instrumencie złożonym z kilku gryfów i tylu strun, że musiał wymachiwać smyczkiem jak szalony. Długonosa, piegowata kobieta żonglowała szyszkami. Trzech rudowłosych mężczyzn ostrzyło srebrne kołki.
 Nad głowami gości widniało kopulaste sklepienie, zdobione witrażem. Kawałki szkła formowały się w znak jakby koła z dwiema dziurami po bokach. W jednej znajdowało się czarne kółko, a w drugiej kształt przypominający rogal księżyca.
 Archibald chrząknął głośno. Cała wrzawa momentalnie ucichała, a oczy zebranych zwróciły się w kierunku Remon i jej obstawy.
 - Zebraliśmy się tu w ten święty dzień, by spłacić swój dług. Dziś to my, prawowite istoty światła, padniemy na kolana. –Mówił, a jego słowa niosły się echem wśród ciszy.
 Wszyscy jak jeden mąż osunęli się na kolana. Tylko Remon nadal stała, nie rozumiejąc za wiele. Klęczał nawet jej dziadek.
 - Ja, przywódca klanu oraz wszystkie istoty światła, strzegący sekretów Ras, władcy nad mrokiem, pragniemy przyjąć twój majestat, abyś dobrowolnie, niosła brzemię i dar Świętego Smoka.
 Cóż, wygląda na to, że nikogo nie martwi fakt, iż dobrowolnie skuta jest łańcuchami, pomyślała Remon. Powolne uderzenia werbla doprowadzały ją do szału. Jej serce dla odmiany, waliło tak, jakby chciało się roztrzaskać o żebra.
 - Witaj, Remon, piastunko Zitrona.
 Nastał chaos. Ludzie, a właściwie łowcy krzyczeli, gwizdali, śmiali się. Widocznie byli szczęśliwi. Za to brunetka została powalona na ziemię. W tym momencie nawet jej zdolności nie były w stanie zwyciężyć siły czterech rosłych mężczyzn. Usłyszała trzask ognia, coś zasyczało. Zapach rozgrzanego żelaza rozniósł się niczym jad w miąszu słodkiego owocu. Suknia, którą założyła miała odkryte plecy. Już czuła żar rozpalonego metalu na swojej skórze przy łopatce.
 - Zitronie, ratuj – Szepnęła błagalnie w myślach.
 Wtedy coś huknęło. Ściana po lewej stronie się zawaliła. Dokładnie w tym samym czasie, w którym, z łopatek dziewczyny coś wyrosło i przewróciło mężczyznę z żelazem. Wrzask, jaki z siebie wydała Remon, był nie do opisania. Łowcy wpadli w panikę.
 - To za wcześnie!
 - Jak to możliwe?!
 Wszystkie głosy zlewały się w jeden wielki szum. Sam Mistrz stał osłupiały, nie wiedząc, co się dzieje. A Remon wrzeszczała. Ból był nieziemski. Coś rozerwało jej skórę od wewnątrz i wybiło się na powierzchnię. Czuła to, tak jakby były to jej własne ręce. Tylko, że gdy spróbowała tym poruszyć, zobaczyła szmaragdowe łuski i skórzastą błonę. Wyrosły jej skrzydła.
 Do pomieszczenia wpadł Luke, przez dziurę w ścianie. Jakimś dziwnym sposobem Łowcy ustąpili mu miejsca, ale Remon nie miała siły się nad tym zastanawiać. Chłopak podbiegł do niej i rozerwał kajdany i łańcuchy.
 - Zitronie, wiem, że nie powinniśmy się lubić, ale proszę, ten jeden raz, schowaj się i pozwól mi ją uratować. – rzekł tak cicho, że Remon była pewna, iż usłyszała go tylko ona… No i Zitron. Patrzył prosto w jej oczy – trudno było powiedzieć czy patrzył na nią, czy przez nią.
 Ku zaskoczeniu obojga, jej skrzydła się zwinęły, a potem całkowicie schowały pod skórą. Niewiele myśląc chłopak wziął Remon na ręce i dosłownie wyleciał z budynku, oknem w dachu.
 - Ty latasz!? – sapnęła zaskoczona
 - Ta… Już wcześniej tak lataliśmy, tylko byłaś nieprzytomna. – Uśmiechnął się pod nosem.
 -W nocy, w lesie, gdy cię postrzelili w nogę – niespodziewanie odezwał się Zitron. –Ufam mu, bo wiem, że ty mu ufasz.
 - Już nie wiem, co mam myśleć.
 Luke zachichotał nieświadomie. Oddalali się coraz bardziej od budynku, w którym zgromadzili się łowcy. Przedzierali się przez gęsty las, a w oddali słyszeli krzyki pomieszane z przekleństwami. Szare postacie deptały im po piętach. Nagle zaczęli spadać, tylko po to, by chwilę później wsiąść do czarnego, dużego samochodu. Za kierownicą siedział nie, kto inny, a Aleksander. Uśmiechnął się szeroko i z piskiem opon ruszył w stronę autostrady.
 - Przepraszam, że pytam, ale dokąd jedziemy? – zapytała niepewnie brunetka, patrząc w szybę.
 - Na Syberię. Do mojej rodziny – odparł z cieniem uśmiechu Szasza.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz