Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

1. Kim jesteś?

Grupka chłopaków ubranych w identyczne, czarne kimona trenowała na placu przed domem mistrza. On sam stał przed nimi komentując ich postępy, udzielając wskazówek, pomagając. Panowała między nimi doskonała harmonia, taka, jaka powinna panować między nauczycielem a uczniami.
Remon Toran stała opodal grupy trenujących. Trzymała w rękach smukłe ostrze katany i delikatnie polerowała każdą krzywiznę miecza. Przestała na chwilę i zamachnęła nadgarstkiem. Ostrze wykonało płynny ruch. Uśmiechnęła się pod nosem. Nie miała sobie równych. Była podziwiana, za umiejętności nabyte w tak młodym wieku.
Ale zawsze tak było. Ona dawała pokaz, inni się zachwycali. Stoczyła niezliczoną ilość walk, za każdym razem zwyciężając. Otoczona była powszechnym szacunkiem i respektem, każdy chciał zdobyć jej zainteresowanie czy nawet zasłużyć na spojrzenie. Łasili się do niej jak gdyby była bóstwem.  Jednak ona z natury była introwertyczką, źle się czuła, kiedy była w centrum uwagi.
Schowała swój miecz do pochwy przywieszonej do boku i westchnęła ciężko. Następnego dnia miała iść do nowej szkoły. Nowi ludzie, nowe problemy.  Nie mogła już liczyć na nauczanie w domu, jej dziadek mógł to robić tylko do końca materiału z gimnazjum. Więcej uprawnień nie miał. Powolnym krokiem ruszyła w stronę budynku. Gęste kruczoczarne włosy opadały falami na jej szczupłe biodra. Jej ciało okrywało czarne kimono, identyczne, jakie mieli inni uczniowie, przewiązane zieloną wstążką w pasie. Spodnie były podwinięte na wysokość kolan, odsłaniając łydki. Jej oczy miały kolor szmaragdów, a pełne usta wygięte były w sztucznym uśmiechu.
- Remon chodź tutaj! – rozległo się wołanie mistrza.
Niechętnie zmieniła cel swojej wędrówki, jednak nie pokazała tego po sobie z uwagi na szacunek jaki miała wobec tego mężczyzny
- Tak dziadku? – zapytała ochrypłym od długiego milczenia głosem
- Muszę na chwilę wyjść, dopilnuj, żeby się nie obijali. – uśmiech zagościł na jego twarzy pokrytej licznymi zmarszczkami – Wierzę, że sobie poradzisz.
Po tych słowach odszedł. Odszedł to złe słowo, on po prostu zniknął. Dziewczyna uśmiechnęła się drwiąco. Mimo swoich 80 lat, nadal był zwinny, energiczny i szybki.
Spojrzała na uczniów, którzy z pełnym zaangażowaniem ćwiczyli na placu. Grupa liczyła 19 chłopców w wieku od siedmiu do piętnastu lat. Ich wspólną cechą było zdeterminowanie w oczach. Byli szkoleni na zabójców, tak jak Remon. Różnica między nią, a nimi była jednak duża. Ona była wnuczką mistrza, a oni byli dziećmi zebranymi z sierocińców.
Dostali zadanie do wykonania, więc jej rola ograniczała się tylko do obserwowania. Wszystko przebiegało spokojnie, aż do końca nieobecności nauczyciela. Gdy wrócił, skinieniem głowy dał dziewczynie znak, że może już iść. Posłusznie wstała i udała się w kierunku swojego pokoju.
Do tego pomieszczenia prowadziły bogato zdobione złotymi ornamentami, duże, dębowe drzwi. Ściany były pomalowane na zielono, a sufit na biało. Pokój był skromnie urządzony. Wąskie łóżko stało pod ścianą, niedbale przykryte białym prześcieradłem. Tuż za nim znajdowało się masywne biurko zasypane papierami, a pod przeciwległą ścianą stała mała komoda. Jedyną rzeczą, która przyciągała uwagę był obraz. Wisiał tuż nad łóżkiem, oprawiony w ramę wykonaną ze starego mosiądzu. Przedstawiał dwa walczące smoki. Jeden z nich miał łuski w kolorze płynnego złota, a jego oczy błyszczały czerwienią. Drugi był szmaragdowozielony o czarnych oczach. Wokół nich porozrzucane były kości i kamienie. Remon kiedyś zapytała dziadka, dlaczego ten obraz wisi w jej pokoju. Do tej pory nie uzyskała odpowiedzi.
Położyła się bezwładnie na łóżku i rozluźniła napięte mięśnie. Wciągnęła głęboko powietrze. Do jej nozdrzy doleciała słaba woń cytryny. Już dawno odkryła, że nią pachnie. Nie używała perfum. Ten zapach po prostu towarzyszył jej, od kiedy tylko pamiętała.Zamknęła oczy i zaczynała usypiać. Dzień miał się ku końcowi. Ostatnie promienie słońca wpadały przez duże okno, grając kolorami tęczy na jej skórze. Tego jej brakowało, ciszy, spokoju…
Nagle zerwała się na równe nogi. Dopadła do biurka i wyciągnęła czystą kartkę. Oczy zaszły jej mgłą, skupia się na tym, co przed chwilą zobaczyła oczami wyobraźni. Ołówek tańczył po papierze, prowadzony zgrabnym ruchem jej dłoni. Ślady przez niego zostawione układały się w kształt twarzy. Po chwili znalazły się na niej oczy. To spojrzenie było groźne, ale jednocześnie wyrażało smutek i troskę, potrzebę ochrony czegoś. Usta zaciśnięte w wąską kreskę dodały powagi całej posturze chłopaka.
- Kim jesteś? – zapytała sama siebie. – Znajdę cię… – jej słowa przerodziły się w szept – i uratuję.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz