Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

10. Gdy na jaw wychodzą sekrety

 Leżała bez butów na łóżku w swoim pokoju w domu rodziny Bielikow i próbowała zasnąć. Niestety sen nie przychodził. Adrenalina po rozmowie z Lukiem wciąż buzowała jej w żyłach jak woda sodowa, przez głowę przelatywały pomieszane słowa i obrazy. Widziała swojego dziadka, patrzącego na nią z dumą w oczach. Widziała smutny wyraz twarzy Luka, gdy swoimi słowami burzył cały jej świat. Dlaczego osoba, której tak bardzo ufała, okazała się kimś, kto chce tylko ją wykorzystać? Jakie mogłoby być jej życie, gdyby nie spotkała Luka anni Saszy? Gdzie jest Zitron? Jak wiele zataił przed nią dziadek… A może wszystko, co do tej pory wiedziała, było kłamstwem?
 Nie mogąc dłużej znieść natłoku myśli, wstała z łóżka i na bosaka poczłapała do biblioteki. Było to duże pomieszczenie zbudowane na planie koła. Wzdłuż ściany ciągnęły się półki tak wysokie, że między nimi w równych odstępach rozmieszczono drabiny na kółkach. Księgozbiór też nie był zwyczajny; składał się z grubych tomów oprawionych w skórę i aksamit, zaopatrzonych w solidne zamki z mosiądzu, o grzbietach ze złoconymi literami. Wyglądały na zniszczone od częstego używania i po prostu ze starości.
Środek pokoju zajmowała imponująca rzeźba, przedstawiająca anioła z dębowego drewna, o złoconych skrzydłach i twarzy wykrzywionej w grymasie cierpienia. Na jego barkach spoczywała największa i najstarzej wyglądająca księga oprawiona w czarną jak smoła skórę, na której wypalone zostały litery. 
 Dziewczyna pospiesznie przeszła przez pokój i położyła dłonie na księdze. Skóra była przyjemnie ciepła, nagrzała się leżąc cały dzień w słońcu, wpadającym przez okrągły witraż na suficie. Przewróciła okładkę. Spomiędzy stronic coś wypadło i sfrunęło z cichym szelestem na podłogę. Remon schyliła się i zobaczyła, że to złożona fotografia. Podniosła ją i wygładziła w zamyśleniu.
 Zdjęcie przedstawiało trzech młodych chłopców, niewiele starszych od niej. Dosyć szybko zorientowała się, że zrobiono je bardzo dawno, ale nie z powodu koloru, a raczej jego braku, tylko dlatego, że rozpoznała dziadka. Agnar, dwudziestokilkuletni, miał włosy sięgające ramion i trochę bardziej wychudzoną twarz, brakowało wyćwiczonych mięśni na nagich przedramionach. Trzymał prawą dłoń na zwoju papieru.
 Dwaj pozostali mężczyźni wydawali jej się znani, ale nie potrafiła powiedzieć kim byli. Ten po prawej był przystojny, o włosach tak ciemnych, ze niemal czarnych i jasnych oczach. Na lewo od jej dziadka stał chudy chłopak z burzą jasnych loków. Miał długie ręce i niezgrabną sylwetkę, świadczące o tym, że jeszcze rośnie. Podobnie jak Archibald, trzymali swoje dłonie na zrulowanym papierze.
 - To przywódcy trzech frakcji z czasów podpisywania Wielkiego Pokoju.
Remon aż podskoczyła, omal nie upuszczając fotografii. W drzwiach stała Olena i patrzyła na nią z zaciekawieniem.
  Matka Saszy była kobietą szczupłą o prostych, siwych włosach. Teraz miała je zebrane w kok, przebity grafitową szpilką. Na miętowy, bawełniany podkoszulek założyła płowy kombinezon poplamiony wyschniętym już wapnem, a do tego brązowe buty turystyczne.
 - Przepraszam – bąknęła Remon, odkładając zdjęcie na otwartą księgę i cofając się pospiesznie.
 - Nic się nie stało – kobieta przeszła przez pokój i dotknęła fotografii pomarszczoną, pokrytą bliznami dłonią – to w końcu część historii, którą musisz poznać.
 Brunetka podeszła ponownie do rzeźby, jakby zdjęcie przyciągało ją z siłą magnesu.
 - Rozpoznałaś dziadka?
 - Tak… Wygląda… całkiem inaczej.
 - Agnar jest stary i zapewne kojarzysz go właśnie jako siwego staruszka – powiedziała z krzywym uśmiechem. -Ten po lewej to Ivan, mój ojciec, a po prawej Marcus, dziadek Luka
 Remon jeszcze raz przyjrzała się fotografii. Odkryła pewne podobieństwo, łączące jej przyjaciół z mężczyznami na zdjęciu.
  - Co się z nimi stało? – zapytała cicho i niepewnie.
  - Mój ojciec został zabity sześć lat po zrobieniu tego zdjęcia – w jej głosie pobrzmiewały tęsknota i ból. – zabił go Agnar… Nie mógł tego zrobić, bo ograniczał go cyrograf Wielkiego Pokoju, ale krzywoprzysiężono Twój dziadek jest leworęczny, a tu ma wyciągniętą prawą dłoń.

 - Przykro mi… – wyszeptała, patrząc na zdjęcie jak zahipnotyzowana. W jej umyśle nadal toczyły walkę dwa odmienne obrazy dziadka: tek kochający i ten bezwzględny, o którego istnieniu nie miała pojęcia przez bardzo długi okres czasu. – A co się stało z nim? – wskazała palcem na dziadka Luka.

 - Jego historia jest bardziej skomplikowana. Łowcy manipulują światłem, cienie mrokiem, a wampiry po prostu są nieśmiertelne. Srebrne przedmioty z zaklętym pierwiastkiem światła albo mroku, potrafią wprowadzić je w stan odrętwienia. Wyglądają jak martwe, ale nie umierają. Można je z tego wybudzić tylko wtedy, gdy są czystej krwi. Trzeba im podać krew innego wampira. Niektórym nie spodobał się pokój. Cyrograf nie pozwalał im na picie krwi cieni, łowców ani ludzkich dzieci, co bardzo je wzmacniało, ale i uzależniało. Zawarli przymierze z kilkoma łowcami i zaatakowali swojego władcę. Razem z nim zaginął jego syn, synowa i czteroletnia córka, cała najbliższa rodzina Luka. Miał wtedy sześć lat i był tutaj, bawiąc się z moim synem… Nie miałam serca go zostawić – kilka łez spłynęło po jej policzkach.
Remon milczała. Nigdy nie potrafiła pocieszać innych, zaczynając od tego, że zawsze była sama i nikt nie potrzebował od niej takiej pomocy. Kobieta ukradkiem otarła łzy i rozejrzała się wokoło z cichym westchnieniem.

 - To była kiedyś ogromna rezydencja – zmieniła temat. – Po śmierci ojca przebudowano ją na skromny domek i jedynie biblioteka została taka, jaka była na początku – zamyśliła się. – Jest już za późno na kolejną opowieść, powinnaś wypoczywać.

 - Czy mogę je zatrzymać? – spytała wskazując na zdjęcie.

 Po twarzy Oleny przemknął cień wahania.

 - Bierz – odparła krótko.

 Ból w jej głosie powstrzymał brunetkę przed naciskaniem o więcej informacji. Przycisnęła fotografię do piersi, cicho podziękowała i wyszła.

* * *

 Nadal rozmyślała o tym, co powiedziała jej Olena, wchodząc do swojej sypialni. Krzyknęła z zaskoczenia, kiedy zobaczyła Luka rozciągniętego na jej łóżku.

  - O rany – mruknął. – Nie krzycz tak, bo obudzisz cudowne siostrzyczki, które właśnie przed chwilą usnęły.

 - Och przepraszam – warknęła gniewnie. – Co ty tu w ogóle robisz?

 - A uwierzyłabyś, że się stęskniłem?

 - W życiu.

 - Gdzie byłaś? – zapytał z troską w głosie.

 Remon nie była w nastroju na zwierzanie się. Opadła na łóżko i przykryła się kocem.

 - Nie mogłam usnąć.

 Zapanowała cisza. Dziewczyna przyjrzała się dokładniej Lukowi. Był rozchełstany, jakby jeszcze przed chwilą spał.

 - Utulić cię do snu?

 - Mówisz poważnie?

 - Zawsze jestem poważny.

 Przyszło jej do głowy, że z powodu wyczerpania oboje zachowują się trochę nienormalnie. Ale Luke nie wyglądał na zmęczonego. Raczej na smutnego. Remon wyciągnęła się na boku, kładąc głowę na poduszce i kiwnęła głową z przyzwoleniem.

 - Zamknij oczy.

 Posłuchała go bez protestu. Błysk lampki nocnej zatańczył na jej powiekach, jak gasnące gwiazdy na niebie. Poczuła silne ramiona otaczające jej drobne ciało. Cicha i monotonna melodia rozległa się przy jej uchu:
- Już księżyc zgasł, zapadła noc,
sen zmorzył mą laleczkę.
Więc oczka zmruż i zaśnij już,
opowiem ci bajeczkę.
Był sobie król, był sobie paź,
i była też królewna.
Żyli wśród róż, nie znali burz,
rzecz najzupełniej pewna.
Kochał ją król, kochał ją paź,
królewską tę dziewoję.
Królewna też kochała ich,
kochali się we troje.
Okrutny los, tragiczna śmierć,
w udziale im przypadła.
Króla zjadł kot, pazia zjadł pies,
Królewnę myszka zjadła…
 Remon, która leżała nieruchomo i prawie nie oddychała, wyswobodziła się z jego objęć, przekręciła na plecy i otworzyła oczy.

- To okropna kołysanka – powiedziała z oburzeniem.

- Naprawdę? – zapytał Luke w zadumie.

- To kołysanka o śmierci. Powinnam się domyślić, że właśnie coś takiego śpiewa się wampirom na dobranoc…

- Jest jeszcze jedna zwrotka, posłuchaj.
Lecz żeby ci nie było żal,dziecinko ma kochana.
Z cukru był król, z piernika paź,
królewna z marcepana.
 Remon ziewnęła. Mimo, że słowa ją poruszyły, to melodia głosu Luka sprawiła, że ogarnęła ją senność. Luke musnął wierzchem dłoni jej policzek. Remon poczuła, że jej oczy same się zamykają. Miała wrażenie, że jej kości zrobiły się miękkie, a ona sama zaraz się rozpłynie i zniknie. Zapadając w sen pomyślała, że cała ich trójka , wśród swoich frakcji jest jakby królewską rodziną. Próbowała coś powiedzieć, ale sen chwycił ją w sidła i pociągnął w otchłań ciemności.

 Luke się zawahał. Patrzył na śpiącą twarz brunetki, delikatnie głaszcząc ją po policzku. W końcu złożył delikatny pocałunek na jej rozchylonych wargach.

 Rozległo się ciche pukanie. Chłopak zaklną pod nosem. Cicho przekręcił gałkę. To była Natasza. Wykąpana, w krótkiej sukience. Umyte, ciemne włosy zebrane miała w ciasny warkocz. Ręce trzymała za plecami.

 - Braciszku…- zaczęła niepewne.- Mama mówi, że będzie wojna… Kazała dać to Remon – wyciągnęła przed siebie dużą księgę oprawioną w złoty aksamit. – Od jutra zaczynami trening, nauczymy ją walki z cieniami.

 - Dziękuję – wyszeptał smutno. – Ale ty się nie martw. Jesteś najbardziej odpowiedzialna, musisz się zaopiekować siostrami.

 Natasza uśmiechnęła się szeroko i objęła rękoma. Na korytarzu panował taki chłód, że dostała gęsiej skórki.

 - To byłby dramat, gdybym ja też się do ciebie kleiła – stwierdziła po chwili.

 - Wiele ci zawdzięczam, zawsze chowałaś mnie przed tymi potworami – w jego głosie wyraźnie pobrzmiewało rozbawienie.

A Natasza, jak to cień, rozpłynęła się w powietrzu.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz