Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

2. To nie miało tak być!

 Liceum w tym mieście miało wygląd jednolicie szary, było bryłą betonu bezceremonialnie porzuconą na skraju szkolnych terenów rekreacyjnych i oddzieloną od nich kilkoma rozsypującymi się wiatami na rowery. Na przestrzeni wokół znajdowały się boiska do piłki nożnej, koszykówki, tenisa i bieżnia lekkoatletyczna. Skocznia w dal służyła zarazem jako wygodna kuweta dla kotów z okolicznych domów, co dodatkowo mobilizowało uczniów do oddania jak najdłuższego skoku, byleby tylko nie lądować w piasku.

 Remon wędrowała szkolnym korytarzem.  Prawdopodobnie zadaniem tego pomieszczenia było umożliwienie przemieszczania się z miejsca na miejsce. Podczas lekcji wprost przeraźliwie ciche i opustoszałe w ciągu pięciominutowych przerw zmieniały się w strumienie rozwrzeszczanych dzieci. Naprzemienne okresy pustki i chaosu przerywała jedynie dwudziestominutowa przerwa, która wyróżniała się tym, że grupki uczniów wystawały w różnych miejscach i konfiguracjach towarzyskich.

 Chociaż szkoła wydawała się dziewczynie bardzo dziwna, kompletnie zwariowana i cudaczna, to chłonęła każdy szczegół z należytą uwagą. Trudno jej było przyzwyczaić się do nowych warunków. Różnica między domowym nauczaniem a szkołą licealną jest bardzo wyraźna. Po pierwsze - lekcji nie prowadzi jedna i ta sama osoba. Poszczególne przedmioty są przydzielone do konkretnych nauczycieli i pracowni, do których trzeba trafić. Inną rzeczą, której należało się szybko nauczyć, było zwracanie uwagi na to, co znajduje się pod blatem ławki. Trzeba się też było mieć na baczności przed starszymi chłopakami, gnającymi po szkolnych korytarzach niczym rosyjska mafia; najlepiej było szybko schodzić im z drogi. To jednak nie dotyczyło najlepszej uczennicy mistrza. A podręczniki! Remon nigdy nie korzystała z takiej ilości książek, a jej torba groziła rychłym pęknięciem w szwach.

 Szatnia i szkolne szafki. Każde dziecko posiadało swoją szafkę, która nieodmiennie rozwiewała wokół woń przepoconych trampek i spleśniałych resztek drugich śniadań. Ich wnętrza upstrzone były kolorowymi naklejkami, plakatami i rozmaitymi napisami, które każdy nowy właściciel bezskuteczne próbował usunąć. Jej szafka była pod tym względem zadbana. Środek znaczyło tylko kilka artystycznych podpisów. Większość szafek była powgniatana i obdrapana, a niektóre wyglądały jakby ktoś próbował je otworzyć łomem, gdyż ich drzwiczki były wygięte pod zadziwiającym kątem.

 Był to dla niej nowy, zaskakujący świat.

 Pierwszą lekcją Remon była biologia. Usiadła w ostatniej ławce pod oknem. Nauczycielka, pani Golonka, była niezwykle kościstą kobietą i wszystko było w niej jakieś spiczaste. Kreda skrzypiała nieprzyjemnie po tablicy, kiedy zapisywała datę.

 - Proszę o uwagę! – zagrzmiała, przesuwając wzrokiem po klasie – Wyjąć zeszyty i długopisy, będziecie notować. I żadnych rozmów.

 Żadnego przywitania. Po prostu zaczęła prowadzić lekcję, jakby była to jej kolejna godzina z tą klasą.

 - Punkt pierwszy, regulamin pracowni biologicznej. – głos starszej kobiety niósł się po klasie budząc przerażenie. – Do pracowni biologicznej wchodzimy…

 Nie zdołała dokończyć zdania, ponieważ ktoś zapukał do drzwi. Po pełnej napięcia chwili, wszedł przez nie spóźniony uczeń.

 - Przepraszam za spóźnienie – powiedział głębokim głosem, wyrażając skruchę.

 Brunetka gwałtownie uniosła głowę i spojrzała na nowo przybyłego. Jego ciemne włosy były niedbale przeczesane, grzywka opadała na oczy i zakrywała je niemal całkowicie. Prawy kącik jego malinowych ust unosił się nieznacznie ku górze, co wywołało ciche westchnięcia wśród żeńskiej części klasy. Bynajmniej nie zrobiło to większego wrażenia na Remon. Zamarła w szoku, gdyż chłopak wyglądał identycznie jak ten, narysowany przez nią poprzedniego wieczora.  Ruszył w stronę jedynego wolnego miejsca – obok zielonookiej. Z każdym ruchem jego koszulka opinała tors, ukazując wyćwiczone mięśnie. Czarne spodnie idealnie podkreślały bladość skóry. Zrzucił z ramion plecak i położył pod ławką. Wyjął potrzebne rzeczy i usiadł dostojnie na krześle.

 - Do pracowni wchodzimy tylko pod opieką nauczyciela – kontynuowała swoją tyradę pani Golonka.

 Ale Remon już jej nie słuchała. Patrzyła na sąsiada z ławki jak zahipnotyzowana, pochłaniała go wzrokiem. „Kim jesteś?” To pytanie krążyło po jej głowie. Ostatecznie zmusiła się do skupienia i starając się zapisać cokolwiek, patrzyła w pustą kartkę zeszytu. Nagle zwinięty kawałek papieru wylądował centralnie pośrodku jej brulionu. Rozwinęła go delikatnie, żeby nie wywołać niepożądanego hałasu.

   Hej, jestem Luke, a ty?

 Rozejrzała się po klasie, jedyne, co zauważyła, to chłopak siedzący obok niej, który patrzył wprost na nią i uśmiechał się szeroko. Westchnęła cicho i zabrała się za pisanie odpowiedzi.

  Remon.

 Podała koledze kartkę i wróciła do wcześniejszego zajęcia. Na twarzy szatyna pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Odgarnął niesforną grzywkę. Jego oczy okalały grube kurtyny rzęs, tęczówki miały kolor płynnego złota.

 Dziewczyna była niespokojna. Intrygował ją kolega z ławki, ale przecież nie powie mu „ Cześć wczoraj mi się śniłeś, co ci grozi?”. Nie, to by było co najmniej dziwne. Kłóciła się sama ze sobą, a obecność Luke wyraźnie ją krępowała. Gdzie się podziała niewzruszona niczym Remon?

 Ku jej radości zadzwonił dzwonek. Pośpiesznie chwyciła swoje rzeczy i wybiegła z klasy, zostawiając osłupiałego szatyna w środku.

 Na żadnej innej lekcji nie siedziała z Luke. Była mu wdzięczna, za odrobinę spokoju, lecz nadal nie mogła się skupić na prostych czynnościach. Zaczęła się właśnie długa przerwa. Brunetka szła powoli szkolnym korytarzem, pogrążona w rozmyślaniach. Nagle ktoś przechodząc obok, trącił ją ramieniem.

 - Hej! -  oburzyła się, szukając sprawcy.

 Stał za nią wysoki, mocno umięśniony, łysy chłopak. Wyglądał na sporo starszego, a krzywy nos, prawdopodobnie kilka razy złamany, dodawał mu groźnego wyglądu.

 - Coś nie tak laleczko? – wyszczerzył się w pogardliwym uśmiechu.

 Jego dwaj koledzy zawtórowali śmiechem. Był ich przywódcą. Niczym posłuszne pieski stali za nim, gotowi sprać każdego, kto obrzuci wzrokiem ich guru.

 - Nie nazywaj mnie tak! – wysyczała wściekle. - Potrąciłeś mnie.

 - Ty, jak śmiesz mówić takim tonem do Szramy?  - wrzasnął jeden z podwładnych.

 Uniósł rękę, zacisnął ją w pięść i skierował w stronę dziewczyny. Celował prosto w twarz.

 Jeśli chodzi o to, co stało się później, zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że stał tam cały czas, inni, że przybiegł dopiero pod koniec, a niektórzy, że kryje się za tym wielka tajemnica. W każdym razie, tuż przed policzkiem Remon pojawiła się otwarta dłoń Luke, która zatrzymała uderzenie. Z pogardliwym uśmiechem zacisnął palce na pięści atakującego, niemal miażdżąc mu dłoń. Jego dziki wrzask rozniósł się po szkole, alarmując nauczycielkę dyżurującą. Rozzłoszczona zdała sobie sprawę z zamieszania. Zaczęła wrzeszczeć i dziko gestykulować, dzięki czemu uczniowie błyskawicznie się rozproszyli

 - Jeszcze się z wami policzę – syknął Szrama unoszony wraz z tłumem w przeciwną stronę.

 Korytarz nagle opustoszał. Została na nim tylko Remon i Luke.

 - Nic ci nie jest?- zapytał chłopak z przyjaznym uśmiechem.

 - Dałabym sobie radę, nie musiałeś się wtrącać – warknęła gniewnie.

 - Daj spokój, ratowanie dam to rycerski obowiązek – zaśmiał się

 - Nie potrzebuję twojej pomocy! – wykrzyczała do niego, odwróciła się na pięcie i po prostu odeszła.

 Uratował ją. Nie groziło jej nic szczególnego, ale nie ma na twarzy siniaka. Nie zdążyłaby zareagować i teraz jej buzię zdobiłby pulsujący boleśnie fioletowy kwiat.

 A przecież to ona miała uratować jego.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz