Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

3. Cienie w mroku

 Dalszy dzień odbył się bez żadnych przygód, Luke po incydencie ze Szramą gdzieś zniknął i nie pokazał się na żadnej lekcji. Remon nie wiedziała, co ma zrobić w tej sytuacji, czuła się zakłopotana i zdenerwowana. „Czy on uważa, że nie potrafię poradzić sobie sama? Ja mu pokaże damę w opałach, co to tylko czeka na rycerza”.
 Po szkole chciała go odnaleźć i ponownie na niego nakrzyczeć. Kiedy wychodziła z budynku zobaczyła grupkę ludzi w ciemnych płaszczach. Wydawało się to dziwne, nie, to było dziwne. Temperatura na dworze dochodziła do dwudziestu pięciu stopni powyżej zera.  Kiedy przechodziła obok podejrzanych postaci, jeden z nich zaczepił ją, pokazując zdjęcie Luka i pytając się, czy widziała tego chłopaka? Zastanowiła się chwilę. Może to było to, przed czym miała go chronić.
- Nie znam go, przykro mi. – skłamała.
 Kiedy tylko dała odpowiedź, mężczyzna wrócił do pozostałych. Widać było, że nad czymś się kłócą.  Dziewczyna odeszła na odległość, z której mogła ich niezauważenie obserwować i czekała.
 Po kilku minutach tajemnicza grupka ruszyła w dół ulicy. Poszła za nimi. Kierowali się w stronę lasu. Co ciekawsze, strasznego lasu. W mieście krążyły pogłoski, o tym, że między drzewami mieszkają duchy, że jeżeli raz się wejdzie do lasu, to już się z niego nie wyjdzie. Oczywiście nieustraszona brunetka w te plotki i miejscowe legendy nie wierzyła.  Pięciu tajemniczych mężczyzn rozglądało się, jakby obawiali się śledzenia. Robili to dość nieumiejętnie, gdyż żaden z nich nie dostrzegł Remon.
 Zaszło słońce. W miarę jak zagłębiali się w las, mrok stawał się ciemniejszy, z większym trudem przychodziło jej obserwowanie podejrzanych. Dotarli w końcu do niewielkiej polany. Mrok zaczął się przejaśniać, na środku płonęło niewielkie ognisko. Starała się dostrzec cokolwiek w połyskującym świetle.
Wokół ogniska siedziały postacie w ciemnych pelerynach, łudząco podobnych do strojów mężczyzn, których śledziła. Wszyscy trzymali się za ręce cicho śpiewając. Remon nie słyszała słów, ale odniosła wrażenie, jakby odprawiały jakiś rytuał. Na przykład egzorcyzmy. Albo rzucanie uroku. Jedna z nich, siwowłosa kobieta, powoli wstała i uniosła ręce ku bezchmurnemu niebu. Na środek wyszła mała dziewczynka. Nie mogła mieć więcej niż 7 lat, jej jasne włosy związane były w długi warkocz. Jej ubranie stanowiła biała sukienka. Stała smutna, jakby czekając na nieuniknione. I wtedy Remon coś zrozumiała. Ta mała dziewczynka była ofiarą.  Stojąca kobieta podeszła do niej z nożem w ręku. Z surowym wyrazem twarzy uniosła podbródek dziewczynki i szybkim ruchem podcięła jej gardło. brunetka powstrzymała krzyk. Właśnie była świadkiem morderstwa. Co prawda uczyć się technik zabijania to jedno, ale widzieć śmierć na własne oczy, to inna sprawa. Krew spływała po bladej skórze martwego dziecka, siwowłosa zebrała ją w dłoń i pokropiła ogień.
 - Powstań Zitronie, Szmaragdowy Smoku Niebios, okaż swą potęgę – zawołała grzmiącym głosem. – Ofiara została złożona, przymierze zawarte. Zbudź się z czwartym księżycem, wypełnij przyrzeczenie.
 Coś w umyśle dziewczyny drgnęło. Co prawda lekko i prawie niewyczuwalnie, ale to było bardzo dziwne uczucie. Niespodziewanie zachwiała się i żeby utrzymać równowagę, cofnęła się o krok. Jak w filmach bywa, gałązka pod jej ciężarem pękła z głośnym trzaskiem.
 Gniewne spojrzenia zamaskowanych postaci zwróciły się na nią. Zanim zdążyła cokolwiek pomyśleć, srebrny bełt leciał w jej stronę. Czas spowolnił, przełknęła głośno ślinę. Jedno uderzenie serca później grot wbił się w jej udo. Wrzasnęła dziko, upadając. Po jej spodniach rozpływała się szkarłatna plama. Ledwo powstrzymywała łzy. Łzy bólu, ale i upokorzenia. Ona, ukochana wnuczka dziadka, najlepsza z uczniów, ma tak zginąć? Usłyszała jeszcze jeden trzask przeładowywanej broni, ale zanim wystrzeliła, Remon poczuła, że się unosi.
 Więc tak wygląda śmierć. Ból paraliżuje całe ciało, a może już nie ciało tylko duszę. Świat wydawał się piękny, gwiazdy uroczo świeciły na niebie. Nie było już żadnych zmartwień, żadnych problemów. Radość z uczucia lekkości i wolności była wręcz namacalna. Niemal czuła wiatr we włosach, powoli zamknęła oczy, szczęśliwa, że dziadek nie widział jej porażki.
 I wtedy stało się coś dziwnego.
 - Nadal nie potrzebujesz mojej pomocy? – zabrzmiało pytanie tuż przy jej uchu, głos był znajomy, lecz nie była w stanie go rozpoznać.
 Ogarnęła ją ciemność. Niezmącony mrok zakradł się do jej głowy powodując utratę przytomności.
 Kiedy się ocknęła, ból powrócił.  Zachowując niezwykłą dla siebie ostrożność, zmusiła się, by pozostać w bezruchu. Po tym wszystkim co przeszła, nie powinna chyba od razu zrywać się na nogi, chociaż zwykle tak robiła. Lepiej będzie zorientować się w sytuacji.
 W końcu doszła do wniosku, że leży na łóżku. Ale nie swoim. To było twarde, nierówne i pachniało czymś dziwnym, nad czym nawet nie chciała się zastanawiać. W oddali słyszała odgłosy ulicy, a nieco bliżej stłumione głosy, być może jakiś program w telewizji.
 Cóż, nie był to jej dom. Ani ciemny las. No i na pewno nie umarła.
 Remon zebrała całą odwagę, powoli uniosła głowę z poduszki i rozejrzała się po mrocznym pokoju. Niewiele tu było do oglądania. Łóżko, na którym leżała, zajmowało większą część ciasnego pomieszczenia. Dostrzegła gołe ściany i najohydniejsze zasłony w kwiaty, jakie kiedykolwiek widziała. Przy końcu łóżka stała poobijana komódka, na niej staroświecki telewizor. W kącie rozklekotane krzesło.
 Krzesło, które w tej chwili zajmował szczupły, rudowłosy chłopak. Po miarowym oddechu i zamkniętych oczach, można było spostrzec, że śpi.
 Ledwie ośmielając się oddychać, szatynka usiadła i spuściła nogi z boku materaca. Jej głowa o mało nie eksplodowała z bólu. Syknęła cicho.
 - Nie radzę. Po takiej dawce trucizny, jaką dostałaś, nawet Luke nie byłby w stanie chodzić – ktoś się zaśmiał.
 Dziewczyna zamarła w bezruchu. Rozejrzała się po pokoju ponownie, tym razem nie dostrzegła chłopaka. Przeraziła się. Podpierając się rękami o łóżko, próbowała wstać. Nagle przed jej twarzą pojawił się młodzieniec. Popchnął ją z powrotem na łóżko i uśmiechnął się szeroko.
 - Mówiłem, że to zły pomysł.
 Znowu zakręciło jej się w głowie. Zignorowała to uczucie. Ponownie spróbowała wstać.  Tym razem, chłopak przytrzymał ją w pozycji leżącej.
 - Puść mnie albo…
 - Albo co? – zapytał słodkim tonem.
 Dobre pytanie. Jaka szkoda, że nie potrafiła znaleźć błyskotliwej odpowiedzi.
 - Ja… będę krzyczeć.
 Ciemne brwi uniosły się w rozbawieniu.
 - I naprawdę chciałabyś się przekonać, jaki bohater pospieszy ci z pomocą? Jak sądzisz, kto to zrobi? Okoliczni narkomani? Dziwki pracujące na dole? Wiesz, postawiłbym na pijaka zza ściany. Był wyraźnie zainteresowany, kiedy Luke niosąc cię, mijał go na korytarzu.
 Nagle Remon zrozumiała, co oznacza ciasny pokój, odrażające zapachy i rozpacz, która wisiała w powietrzu. Luke zabrał ją do jednego z niezliczonych obskurnych hoteli, pełnego najgorszych szumowin. Otrząsnęłaby się z obrzydzenia, gdyby nie fakt, że to akurat budziło jej najmniejszy niepokój w tej całej sytuacji.
- Gdzie jest Luke? – zadała najrozsądniejsze pytanie, na jakie ją było stać.
- Leży sobie w sąsiednim pokoju, a co, stęskniłaś się za swoim wybawcą? – po raz kolejny zadrwił z niej.
 Dobitnie to zignorowała. Bo, po co się przejmować? Budzisz się w obcym miejscu, widzisz obcego faceta, ale po 5 minutach stwierdzasz, że jest niegroźny. Co tam własne życie, ważniejsze jest to, gdzie jest Luke!
 - Kim ty w ogóle jesteś?! – olśniło ją, że nie wie nic na temat nieznajomego.
 Puścił ją, wstał i delikatnie ujął jej dłoń w swoją.
 - Jestem Aleksander Bielikow, przyjaciel Luka i nieszczęśnik, który musiał opatrywać twoje rany. Niezmiernie miło mi cię poznać, Remon.- ukłonił się głęboko i ucałował bladą dłoń nastolatki.
 Wróciły do niej wspomnienia. Koszmar ostatniej nocy. Zakapturzone postacie, morderstwo i to coś w jej głowie. Coś, co teraz zdawało się drzemać na dnie jej umysłu. Łzy zalśniły jej w oczach, minę miała taką, jakby miała się zaraz rozpłakać.
 - Ej! Tylko mi się tu nie rozklejaj – spanikował Aleksander.
 - Ja… Ona… Oni ją zabili! – wrzasnęła nie zważając na nic.
 W drzwiach stanął Luke. To nie był już uroczy, przystojny, niegrzeczny chłopiec. Stał przed nią przepiękny upadły anioł, który gardził otaczającym go światem.
 - Sasza, zostaw nas samych. – Jego głos był inny niż w szkole, przygnębiony.
 - Jak sobie życzysz – z uśmiechem powiedział rudy chłopak.
 Coś zadrżało w powietrzu, a po Aleksandrze pozostał tylko czarny dym, powoli sunący się w stronę drzwi.
 - Czym on jest? – nie kryjąc szoku, zdziwienia ani strachu zapytała Remon.
 - On? On jest cieniem.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz