Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

12. Strach, miłość i kołki.


- Nie mów o tym w ten sposób - wrzasnęła Remon, wstając.

 Atmosfera stała się nie do zniesienia. Obydwoje mierzyli się wzrokiem, ignorując Olenę, która ze stoickim spokojem popijała herbatę. Demren chrząknął znacząco, a jego oczy zdawały się hipnotyzować.

 - Usiądź. Wszystko ci opowiem - powiedział w końcu.

 Wykonywanie poleceń niezaufanych osób nie leżało w jej naturze, tym razem jednak posłuchała. Bielikowa nie omieszkała posłać karcącego spojrzenia przybyszowi.

 - Musimy - zaczął wyklęty łowca - cofnąć się w bardzo odległą przeszłość.

 Dziewczyna jęknęła cicho. Opowieść nie zapowiadała się zbyt interesująco.

 - Dawno, dawno temu, u zarania dziejów, kiedy to Bóg stworzył świat, pojawiły się istoty mroku i światła. Powstały wtedy dwa smoki: Zitron i Gorudo. Szmaragdowy smok miał za zadanie opiekować się łowcami, a złoty cieniami. Już wtedy obydwa zaklęte były w duszach pierwszych przywódców dwóch frakcji. Miał być pokój, a one miały go strzec. Niestety zrodziły się również istoty półmroku, czy jak kto woli półświatła. Pierwszym wampirem było dziecko z nieprawego łoża władcy cieni i najmłodszej córki pierwszych przywódców łowców. Musisz jeszcze wiedzieć, że obydwa smoki się przenoszą. Zitron w linii żeńskiej, Gorudo w męskiej. Jesteś więc pierworodną córką, pierworodnej córki, pierworodnej córki i tak aż do początku rasy.

 Przy stole zapanowała cisza, przerwana jedynie głośniejszym westchnięciem Remon. W końcu przemówiła Olena:

 - To niezła historia, owszem, ale moim zdaniem ma parę niedociągnięć.

 - Niedociągnięć?! - Starzec był oburzony. -  Niech ci będzie wiadome, Oleno, że spędziłem wiele lat w Przepastnej Bibliotece Strażników Czasu i ułożyłem swoją  opowieść na podstawie tysięcy źródeł, z których każde po wielokroć sprawdziłem.

 - Tak, a ja twierdzę, że są w niej pewne niekonsekwencje - upierała się kobieta. - Po pierwsze, twoja wersja nie współgra z przepowiednią.

 - Bo to wcale nie jest przepowiednia - przerwała jej Remon. - Ostatnio dosyć często rozmawiam z Zitronem i on twierdzi, że tą wersję, którą ty znasz, napisano po to, by straszyć dzieci. Smoki mają zaprowadzić pokój.

 - I co najlepsze, Agnar o tym wie - zaśmiał się Demren.

 - Tego właśnie nie rozumiem. Skoro on tak bardzo nienawidzi cieni i wampirów, to dlaczego chce przyjścia czy tam powrotu Zitrona?

 - Ach - westchnął starzec z miną człowieka, który zna odpowiedź. -Teraz pomyśl. Skoro już za trzy miesiące nadejdzie wyzwolenie, to dlaczego nic nie wiedziałaś ani o trzech frakcjach, ani o swoim dziedzictwie? Bez odpowiedniego przygotowania zginiesz, a razem z tobą Zitron, chyba, że masz córkę, w co raczej wątpię.

 - Aha - szepnęła Olena, która uważała, że Demren nie powinien być z siebie taki dumny.

 - Następna niekonsekwencja? - zapytał, patrząc wprost na kobietę.

 - A właśnie... - zaczęła, tym razem jednak zdecydowanie mniej pewnym głosem.

 - Chwila - ponownie przerwała jej brunetka z lekkim rozdrażnieniem. - Co z moją matką?

 - Widzisz, Remon, kiedy Agnar dowiedział się, o tym, że Zitron jest dziedziczony, miałaś dwa lata. Twoja matka i ojciec wiedzieli, że masz smoka, bo Agnes również była piastunką. Tylko, że w jej przypadku uwolnienie nie nastąpiło. Nie wiem dlaczego i prawdopodobnie nigdy już się nie dowiem - westchnął ciężko. - Jechaliście nad morze. Któryś z ludzi mojego brata przeciął linki hamulcowe w waszym samochodzie. Mieliście wypadek, który tylko ty przeżyłaś. Twoja matka była bardzo piękna, zupełnie jak ty...

 - Przestań!

 - Nie chcąc budzić podejrzeń, Agnar wychował cię na swojego pupila. Nie mógł przecież od tak ponownie spróbować cię zabić...

 Remon w trakcie jego wypowiedzi wstała i mechanicznie wyszła z pokoju. Miała łzy w oczach. Po raz kolejny uświadomiła sobie, że całe jej życie było kłamstwem. Nie chciała wiedzieć, że ten dobry, kochany człowiek, którego nazywała dziadkiem w rzeczywistości był łgarzem i nic nie wartym szaleńcem, zdolnym do zabicia własnej rodziny.

 Dopiero, gdy była pewna, że zniknęła z pola widzenia Oleny i Demrena, pędem pobiegła do swojego tymczasowego pokoju i położyła się na łóżku. Była potwornie zmęczona. Cały dzień trenowała, a na koniec jeszcze przeżyła spotkanie z dziwnym łowcą, który tak naprawdę nim nie był.

 Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy po jej policzkach popłynęły słone łzy. Wszystko ją przerastało. Zakryła twarz poduszką, a jej ramionami wstrząsnął szloch. Łkała cicho, starając się nie myśleć. Jakkolwiek jej to nie wychodziło. Miała wyrzuty sumienia, obwiniała się za śmierć rodziców. Dlaczego właśnie ona przeżyła?

 I znów powróciła kwestia dziadka... tylko czy nadal mogła go nazywać dziadkiem? To bolało. Potworny ból, rozrywający serce nie chciał odejść. Ogarnęła ją pustka. Cała, do tej pory ledwo utrzymywana w normie, psychika, pękła, jak skorupka jajka zrzuconego na podłogę.

 Ze stanu odrętwienia wyrwał ją czyjś łagodny dotyk. Niepewnie podniosła głowę i niemal od razu poczuła jeszcze większą ochotę, żeby płakać. Troska, jaką ujrzała w złotych tęczówkach przyjaciela sprawiła, że zapragnęła się do niego przytulić.

 A Luke, jakby czytając jej w myślach, otoczył jej drobne ciało ramieniem i delikatnie starł łzy dziewczyny z policzków.

 - Już spokojnie - szepnął. - Będzie dobrze, zobaczysz.

 - Luke... Jak może być dobrze? Ja mogę zginąć bez odpowiedniego przygotowania. Boję się.

 - Nie pozwolę ci umrzeć - powiedział głosem tak pewnym, że widać było jak bardzo w to wierzy. - Będę zawsze przy tobie i zawsze cię ochronię. - Jakby na potwierdzenie tych słów mocniej przysunął ją do siebie. - Znamy się trochę więcej niż miesiąc, ale jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym i nie wiem, co bym zrobił gdyby cię zabrakło.

 Później nastąpiła całkiem przewidywalna rzecz. Luke przyciągnął ją do siebie, ujął jej twarz w swoje chłodne dłonie i pocałował w usta. Zupełnie jak całują się zakochani w finale komedii romantycznych. Tylko, że lepiej.

 O wiele lepiej.

 Remon na zmianę było zimno i gorąco. Miała wrażenie, że nagle zaczęli się unosić nad łóżkiem, co w rzeczywistości daleko od prawdy nie odbiegało. Po prostu chłopak wykorzystał swoje zdolności i uniósł ją tak, że znalazła się przed, a nie obok niego. Pojęcia takie jak "niepewność" czy "strach" zdawały się w ogóle nie mieć znaczenia. Liczyła się tylko ta jedna chwila. Nie było przeszłości, różnic, ani niepewnej przyszłości.

 Wyłącznie tu i teraz.

 Całowali się coraz bardziej namiętnie. Jakiekolwiek słowa byłyby teraz splątane, niczym jej gęste loki, które delikatnie przeczesywał palcami, by stały się jednorodnym strumieniem zdolnym do zakrycia jego świata. Nawet nie pamiętał, kiedy spostrzegł, że dziewczyna stała się dla niego niezbędnym do życia słońcem, kiedy uświadomił sobie, że każdy kolejny dzień bez niej jest katorgą nie do zniesienia, kiedy zrozumiał, że ból w klatce piersiowej, jaki odczuwał w jej obecności, to tłukące się serce, kiedy pojął, że jej życie stało się sensem jego, kiedy rozeznał się w uczuciu, jakie miało wdzięczną nazwę "miłość".

 Dla niej zaś, było to coś zupełnie obcego. Pozwoliła zawładnąć nieznanym emocjom nad swoimi czynami i nie była w stanie żałować. Delikatne łaskotanie w brzuchu sprawiło, że poczuła się szczęśliwa, a dotyk jego miękkich warg, które tyle razy wypowiedziały jej imię, spowodował uczucie bezpieczeństwa. Świat niebezpiecznie zawirował, wszystko spowiła delikatna mgiełka.

 Jedne oczy na przeciw drugich. Szmaragd tuż przy złocie.

 Tylko czy wolno im było kochać?

* * *

 - Remon, czy ty mnie słuchasz? - zapytał z irytacją w głosie Demren.

 Dziewczyna spojrzała na niego z niechęcią. Nadal miała mu za złe brak szacunku wobec śmierci jej matki, ale i sam fakt, że pojawił się niespodziewanie po tylu latach i miał czelność prosić o schronienie. Jednak nie to zaprzątało jej myśli. Wspominała ten niezwykły pocałunek z poprzedniej nocy.

 - Przepraszam, zamyśliłam się - odparła chłodno, przybierając maskę bezuczuciowej twarzy.

 - Skup się, od tego, czy to zrozumiesz, niekiedy zależeć będzie twoje życie - starzec westchnął teatralnie i z miną nauczyciela ponownie zaczął swoją lekcję. - Kołki to mit. Jedyny sposób, żeby zabić cienie, to przebicie ich serca czystą nitką światła. Srebro jedynie pomaga skupić energię, a forma kołka ułatwia przebicie powłok skórnych i mięśni, by uzyskać dostęp do pompy. Rozumiesz?

 Brunetka pokiwała mu głową i bez większego wysiłku oplotła trzymany w rękach kołek nitką światła. Wysunęła go energicznie do przodu, udając, że przebija na wylot jakiegoś cienia, a z czubka, całkiem jak z pistoletu, wystrzelił promień białej energii.

 Demren uśmiechnął się z satysfakcją. Dziewczyna była bardzo, ale to bardzo pojętną uczennicą.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

3 komentarze:

Wicca pisze...

Podoba mi się kierunek, w jakim zmierza ta historia, choć pocałunek z Lukiem, mimo wszystko, wydawał mi się zbyt prędki. Mimo to cieszę się, że Remon udało się wziąć w garść i że tak łatwo się nie poddała :)

Pozdrawiam,

Wicca

Gisa Marii pisze...

Eh... całe 11 rozdziałów powstrzymywałam się, przed zrobieniem z tego romansu :) cóż, mam pewien pomysł, jak to zakończyć i na razie muszę przebrnąć kilka dni, pisząc :) twoje komentarze zawsze podnoszą mnie na duchu i nie przedłużając, dziękuję :)

Wicca pisze...

O, znam to aż za dobrze... Ja przerabiam to od jakichś 600 stron, ale też, chociaż powoli, ulegam temu zwodniczemu nastrojowi ;) Mimo wszystko dobrze przeprowadzony romans potrafi świetnie zagęścić atmosferę i wprowadzić nieco zdrowego chaosu, więc trzymam kciuki, żeby tak było również w twoim przypadku :)

Prześlij komentarz