Obsługiwane przez usługę Blogger.
RSS

5. Rozchwiany emocjonalnie wampir, spanikowana łowczyni i zboczony cień, a w tle nawiedzony zamek

 Zmusili ją, by zaakceptowała mnóstwo rzeczy – nie wszystkie, ale i tak było tego więcej niż mogła to znieść. Prawda na pewno była trudna do zaakceptowania. Wampiry, cienie, wielka wojna i łowcy, którzy próbowali ją zabić. Okazała wobec tych rewelacji więcej zdrowego rozsądku niż większość mężczyzn na jej miejscu.
 Kilka następnych dni minęło… normalnie. Całe to zajście mogłoby się wydawać snem. Jednym, długim, koszmarnym snem, gdyby nie Luke. Jego czujny wzrok świdrował dziewczynę dzień w dzień. Ale na to nic nie mogła poradzić.
 W środę, gdy Remon weszła rano do pracowni historycznej, uderzyła ją jakaś zmiana. Pan Mazur – wychowawca – nie czekał na uczniów za biurkiem, lecz stał przy drzwiach, licząc wchodzących.
 - Mam nadzieję, że wszyscy są gotowi na wyjazd integracyjny!
 - Wyjazd? – Zapytała ze zdziwieniem Remon. – Zupełnie o tym zapomniałam! Nie wzięłam nawet zgody…
 - W porządku, Remon. Wczoraj był tu twój dziadek i podpisał stosowny formularz. – Powiedział pan Mazur- Autokar czeka przed szkołą. Proszę za mną!
 Jazda autokarem zajęła ponad godzinę, a czas wydawał się liczyć podwójnie. Jak to bywa ze szkolnymi wycieczkami, każdy uczeń wiedział, obok kogo i gdzie chce usiąść (siedzenia z tyłu pojazdu cieszyły się największym powodzeniem, wiadomo, im dalej od nauczycieli, tym lepiej). Remon usiadła na przednim siedzeniu, tuż za panem Mazurem, licząc na samotność. Niedane jej było jednak zaznać spokoju, usiadł obok niej złotooki chłopiec.
 - Remon, ja… Ja chciałem przeprosić. – powiedział, nawet na nią nie patrząc. – Nie powinienem się tak zachowywać, ale chcąc czy nie chcąc złamałem jedno z praw.
 - Nic się nie stało – skłamała.
 Bała się tamtego Luka, bała się, bo nie wiedziała jak mu pomóc. W ciągu jednej doby ujrzała tak różne oblicza jednej osoby. Ciekawe, co jeszcze ukrywa.
 Potem zaczęło się dziać to co zwykle. Grupa dziewczyn uparła się śpiewać bezustannie tę samą piosenkę, co po chwili stało się irytujące niczym piłowanie mózgu. Komuś zrobiło się niedobrze i siedział z twarzą wciśniętą w plastikową torebkę. Jakiś chłopak ze słuchawkami na uszach słuchał muzyki tak głośno, że dochodziło z nich wyraźne buczenie, ale nie dało się zrozumieć słów, co było bardzo męczące. Ktoś otworzył paczkę straszliwie cuchnących chipsów serowo-cebulowych, a siedzący w pobliżu koledzy głośno protestowali.
 Na koniec przy akompaniamencie sześćdziesiątej trzeciej zwrotki piosenki pod tytułem „świetnie wiem, jak zagrać ci na nerwach” autokar wiozący klasę pana Mazura stanął na parkingu.
 Na horyzoncie piętrzyła się dumnie bryła zamku Hardir, ostro odcinając się od bezkresu pól, moczarów i morskiej toni. Częściowo zburzone wieże sięgały w niebo niczym kamienne paluchy. Ubytki w kamiennych murach gapiły się w przestrzeń ślepymi oczodołami. Okna, za którymi znajdowały się kiedyś pokoje, obramowywały teraz fragmenty nieba, przechwytując płynące po nim obłoki i tworząc z nich żywe obrazy. Gołębie chroniły się gdzie popadnie, obejmując w posiadanie nisze i szczeliny murów, których nie brakło w zrujnowanym zamku. Gdzieniegdzie było widać świetnie zachowane fragmenty budowli, potężne, wygładzone kamienie, porośnięte szarozielonym mchem i pędami bluszczu – zamek bez dwóch zdań. Miejscami jednak mur skruszył się niemal całkowicie, jakby ogryziony zębiskami żarłocznego olbrzyma. Smagany wichrem zamek miał w sobie coś niepojęcie smutnego, trzymał się ziemi niczym uparte wspomnienie, z każdym rokiem tracąc cząstkę siebie na rzecz kapryśnej pogody. Ale było w nim także coś… optymistycznego, w zmurszałych murach pulsowało tchnienie historii i godnej przeszłości, mocy i ludzkiej nadziei. Dumny i smutny, silny i złamany, zamek Hardir stał przed grupą uczniów i czekał.
 Przez chwilę Remon stała i przyglądała mu się z otwartymi z podziwu ustami.
 - Proszę, żeby wszyscy zebrali się tutaj! – zawołał pan Mazur, usiłując odzyskać kontrolę nad grupą rozgadanych uczniów, którzy już zaczęli się rozchodzić we wszystkich kierunkach. – No dalej, podejdźcie tu… Nie, nie zostawiajcie plecaków w autokarze, weźcie je ze sobą… Hej, chłopcze! Wracaj, nigdzie nie odchodź! Zosiu nie rób tego. Postaw to na miejscu… No dobrze, posłuchajcie – westchnął z ulgą i rozpoczął oficjalny wykład: – Witajcie w zamku Hardir! Został on zbudowany w pierwszej połowie XI wieku i pierwotnie pełnił funkcję nadbrzeżnego fortu, chociaż później służył wielu różnym celom – między innymi był średniowiecznym więzieniem. Dzisiaj mamy w nim imprezę integracyjną. Każdy z was dostanie plan zamku i otoczenia. Proszę nie chodzić samemu. Równo o 10 zaczyna się dyskoteka w Sali balowej, proszę tam przyjść. Macie dwie godziny na samodzielne zwiedzanie. Uważajcie, legenda głosi, że zamek jest nawiedzany przez duchy. Dziękuję.
 Luke parsknął śmiechem, a niektórzy koledzy zaczęli ponuro pohukiwać: „Huu, huu!” i piskliwie chichotać.
 - Z czego się śmiejesz? – Zapytała zdziwiona Remon.
 - Zaraz zobaczysz. Przyjrzyj się uważnie. – odparł tajemniczo. – Właśnie w tym miejscu zaciera się granica między światami.
 Coś znowu poruszyło się w głowie dziewczyny, jakby budząc ze snu. Było to dziwne uczucie, jednak już znane, ale zaraz po jego ustąpieniu, z każdego ciemnego kąta zaczęły się wyłaniać niewyraźne postaci. Co ważniejsze, nikt poza Remon i Lukiem nie zwracał na nie uwagi. I wtedy ją olśniło. Ta legenda wcale nie mówiła o duchach. Tymi, którzy nawiedzają zamek byli cienie.
 - Nie wierzę, że te cienie pojawiły się tak nagle, po tym rytuale – ściszyła głos mówiąc do Luka – Po prostu nie mogli się tak nagle pojawić.
 - Oni byli tutaj cały czas. Ty po prostu nie patrzyłaś tymi oczami.
 - Tymi oczami? Co masz na myśli? – Zapytała, ale jego już nie było.
 Pozostało jej jedynie zwiedzane zamku samotnie, bądź w towarzystwie cieni, którzy z wyraźnym zainteresowaniem na nią patrzyli. Spojrzała na plan. Czas zwiedzić to zamczysko!
 Stanęła na zwodzonym moście. Fosę opróżniono dawno temu, a jej strome brzegi porastała teraz bujna zieleń: olbrzymie liście łopianu, kolczaste krzaczki, paskudne, smrodliwe kwiaty. Gdyby ktoś wpadł na osobliwy pomysł stoczenia się tym zboczem w dół, prawdopodobnie przez kilka miesięcy miałby na sobie zielone plamy, a skóra swędziałaby go jeszcze przez wiele tygodni. Remon zapragnęła zepchnąć w ten rów Luka, tylko po to, by zobaczyć, czy będzie mu to w czymkolwiek przeszkadzało. Denerwowała ją jego ciągła zmiana nastrojów i osobowości. Raz miły i otwarty, innym razem chłodny i tajemniczy.
 Ktoś przytulił ją od tyłu. Nie spodziewała się tego. Ta osoba była na tyle nieodpowiedzialna, że skradała się do Remon. To był błąd, wielki błąd. Wiedziona instynktem dziewczyna, myśląc, że to napastnik, przerzuciła go przez lewe ramię, tak że wisiał nie po tej stronie barierki do trzeba. Jakie było zdziwienie brunetki, gdy rozpoznała w nim Aleksandra.
 - A co ty tu robisz? – syknęła, starając się wciągnąć chłopaka z powrotem na most.
 - Integruję się z moimi przyjaciółmi – zachichotał i zmienił się w ciemną smugę dymu. Po chwili stał już obok Remon, kłaniając się głęboko. – Nie tęskniłaś za mną? – zapytał z udawanym smutkiem.
 - Ani trochę. – Uśmiechnęła się. – Ale cieszę się, że tu jesteś. Powiedz mi, dlaczego te cienie się tak na mnie gapią?
 - Bo jesteś śliczna?
 - Marne wytłumaczenie. – Odwróciła się na pięcie i podążyła w stronę dziedzińca zamkowego.
 Co wybrała do zwiedzania? Oczywiście lochy. Dookoła panowały ciemności, znajdowała się w dolnej części zamku. Przez umieszczone pod sufitem okna wpadało wprawdzie nieco światła, ale natychmiast pochłaniał je mrok.
 W tym pomieszczeniu widać przykłady wczesnych form graffiti. Więźniowie spędzali tu średnio po 20 lat, podczas których ryli w kamieniu swoje imiona i daty ku upamiętnieniu mąk, przez jakie musieli przechodzić. – Głosił napis przy wejściu.
 Ciekawe, pomyślała Remon i szybko ruszyła w stronę schodów.
 W tej samej chwili w lochu pociemniało jeszcze bardziej.
 Cienie leżące na kamiennej posadzce zdawały się wydłużać, rosnąć, rozlewać na całe ściany. Plamy ciemności chwiały się i wykoślawiały, pełznąc po murach niczym chciwe łapska. Remon poczuła ukłucie zimnego strachu i wycofała się do narożnika, przycisnąwszy plecy do ściany. Po Aleksandrze nie było nawet śladu. Przeciwległy kąt ciemniał coraz bardziej, aż stał się masą wijącej się konwulsyjnie czerni. Zerknęła ku spiralnym schodom, ale zdawały się dziwnie daleko, a ponadto nie była pewna, czy zdoła zmusić stopy do biegu. Obezwładniający lęk pochwycił ją w swoje szpony. Nie pomagały słowa powtarzane jak mantra „Nie bój się, jesteś silna, jesteś najlepsza, nie możesz się bać”. Mocniej przywarła do ściany, instynktownie kuląc się przed czającym się z przodu niebezpieczeństwem.
 W najciemniejszym kącie lochu coś się poruszyło. Przeciągnęło się, grzechocąc starymi kośćmi i wstało, po czym ruszyło ku dziewczynie, chrobocząc po posadzce długimi pazurami.
 Cień nie wyglądał wcale tak przyjaźnie, jak Bielikow. Ten miał nie do końca ludzką postać. Część jego ciała wyglądała jak pozszywane przypadkowo cienie, które ktoś doczepił do chorobliwie szarej skóry. Ramiona cienia były wychudzone i żylaste, a paznokcie tak długie, że zaczęły się skręcać w różnych kierunkach. Przechylił lekko głowę jakby chcąc się lepiej przyjrzeć Remon.  Uśmiech maszkary przypominał potłuczone szkło wrzucone w kałużę oleju. Z każdym oddechem wysysał z pomieszczenia resztki światła.
 Remon usiłowała się odsunąć jeszcze bardziej do tyłu i stanęła na palcach, aby uniknąć kontaktu z podpływającą falą czerni, lecz nie było dokąd uciec. Stała tak, nie mogąc oderwać wzroku od świdrujących oczodołów cienia. Pochylił się nad nią i węszył niczym zwierzę.
 - A więc to prawda… Witaj Zitronie. – zawył przeciągle.
 Niemy krzyk utknął jej w gardle.
 A potem ruszyła przed siebie. Jej nogi zaczęły biec, zanim zdążyła o tym pomyśleć. Pognała w kierunku wyjścia i rzuciła się schodami w górę. Nie śmiała zerknąć za siebie w obawie, że to coś pełznie za nią. Gnała tylko naprzód, potykając się o własne nogi. Ciemność goniła ją, owijając się wokół spiralnych schodów, co zmuszało ją do jeszcze szybszego biegu. Wpadła na dziedziniec, na powietrze i słońce i zatrzymała się gwałtownie, uderzając w Luka.
 - Jak łazisz? – Zapytał z wyrzutem. – Nie dość, że te głupie cienie ciągle starają się mnie stąd wykurzyć, to jeszcze ty próbujesz mnie staranować.
 Odpowiedział mu szloch. Dziewczyna chwyciła za brzegi jego koszulki i wtuliła się w jego tors tłumiąc płacz. Jej ramiona drżały, miała gęsią skórkę.
 - Hej, uspokój się! – wrzasnął, a ona zadrżała. – Spokojnie Remon – ściszył głos zdziwiony jej poprzednią reakcją i nadał mu łagodności. – Już w porządku, nie bój się, ochronię cię.
 - Nie, nie, nie chcę, dlaczego? Co ja zrobiłam?  – wyrzuciła przez łzy, – Dlaczego ja?
Podniósł ją i kręcąc z niedowierzaniem głową, pozwolił by jeszcze bardziej się w niego wtuliła. Po kilku sekundach siedzieli na jednej z wież. On oparty o ścianę, a ona na jego kolanach, zwinięta w pozycji embrionalnej. W zaciśniętej pięści nadal ściskała rąbek jego koszulki.
 Właśnie w takiej sytuacji znalazł ich Aleksander.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz